Social Media bez tajemnic!

Praktyczne wskazówki na temat mikrotargetowania

Mikrotargetowanie jest procesem, który może przybliżyć Cię do osiągnięcia sukcesu komercyjnego. Polega na skrupulatnej analizie grupy docelowej i dopasowaniu przekazu reklamowego do odpowiednio wyznaczonych grup. O tym, czym dokładnie jest mikrotargetowanie, jakie techniki wykorzystuje się do analizy osobowości internatów oraz jaki wpływ na sukces wyborczy Donalda Trumpa miało zatrudnienie firmy zajmującej się analizą danych, pisałem w poprzednim wpisie. Tym razem skupię się na praktyce i przedstawię przydatne wskazówki, które pomogą Ci osiągnąć cel marketingowy.

Mikrotargetowanie w mediach społecznościowych

Bez względu na to, czy dopiero zaczynasz działalność, czy chcesz poprawić wyniki sprzedaży, mikrotargetowanie będzie miało znaczący wpływ na zwiększenie zasięgu i poprawę widoczności Twojej witryny.

Precyzyjne określanie grupy docelowej być może wydaje Ci się skomplikowane, w rzeczywistości jednak może okazać się łatwe, a do tego ciekawe. Jeśli pieczołowicie dobierzesz grupę docelową, kierując się założeniem „mikro”, a do tego przekaz marketingowy dopasujesz tak, że trafi on w sedno potrzeb i zainteresowań odbiorców, może okazać się, że zgromadzisz wokół swojej witryny osoby, które utożsamiają się z Twoim przekazem i będą aktywnie uczestniczyły w budowaniu silnej społeczności.

W przypadku e-commerce mikrotargetowanie może być realizowane przy pomocy różnych digitalowcyh strategii, a jednym z najbardziej istotnych narzędzi są media społecznościowe.

Poniżej opisuję trzy istotne techniki wykorzystywane do mikrotargetowania, których możesz użyć w mediach społecznościowych.

  • Precyzyjne określanie grupy docelowej z wykorzystaniem wewnętrznych danych z mediów społecznościowych (np. z Facebooka).

W tym wypadku możesz targetować kampanie reklamowe na kilka sposobów. Są nimi na przykład:

  • wybieranie określonych przedziałów wiekowych osób, do których mają trafić reklamy,
  • wybierając konkretne zainteresowania grupy docelowej,
  • określając dane demograficzne.

Jeśli zdecydujesz się kierować swoje reklamy do mikro grup, takie segmentowanie odbiorców może Ci pomóc. Facebook będzie wyświetlał reklamy tylko użytkownikom, którzy spełniają określone przez Ciebie kryteria.

  • Czynnik emocjonalny

W biznesie e-commerce niezwykle istotne jest dopasowanie przekazów do odbiorców na poziomie emocjonalnym. Ważne, aby zawartość reklamy trafiała w sedno (można nawet powiedzieć: w czułe punkty) i poruszała te aspekty, które są istotne dla Twoich odbiorców. W związku z tym mikrotargetowanie odgrywa bardzo ważną rolę w określaniu grup docelowych za pośrednictwem social mediów.

  • Targetowanie na podstawie analizy zachowań użytkowników mediów społecznościowych

Platformy społecznościowe mogą dzielić użytkowników na grupy zgodnie z ich zachowaniami w sieci. Daje to możliwość kierowania ich na strony, które pasują do ich zainteresowań. Portale społecznościowe pozwalają Ci też wybrać niewielkie podgrupy (podzbiory), po to, aby identyfikować i dobierać odbiorców na poziomie mikro.

Skup się na opcjach, które są dostępne w konkretnych mediach społecznościowych, np. na danych demograficznych, zainteresowaniach oraz zachowaniach i rozwijaj je. Korzystaj ze zoptymalizowanej strategii mikrotargetowania i kieruj reklamy do mikro grup za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Analiza predykcyjna i mikrotargetowanie krok po kroku

O analizie predykcyjnej możesz przeczytać we wspomnianym wcześniej artykule Mikrotargetowanie, sukces przedsiębiorstwa i wygrana Trupma w wyborach – jaki jest ich wspólny mianownik?. Dowiesz się z niego, jakie są jej założenia teoretyczne.

A teraz skupimy się na praktycznych aspektach łączenia analityki predykcyjnej i mikrotargetowania:

  • Tworzenie zbioru danych

Określ tak precyzyjnie, jak to możliwe, dla jakiej grupy chcesz uzyskać dane (mogą to być np. osoby, które zainicjowały transakcję, ale jej nie dokończyły) oraz jaki cel chcesz osiągnąć.

Zbiór danych możesz stworzyć na podstawie informacji dostępnych w Twoim serwisie, takich jak historia zamówień, odpowiedzi na pytania z ankiety czy dane demograficzne. Dane możesz również zakupić od wyspecjalizowanych firm, zajmujących się zbieraniem i analizą informacji o użytkownikach internetu.

  • Analiza osób, które znalazły się w danym zbiorze i znalezienie ich cech wspólnych

Jeśli dokładnie przeanalizujesz wspomnianą wcześniej grupę osób, będziesz mógł wskazać ich cechy wspólne. Pomoże Ci to w zbudowaniu modelu służącego do kierowania reklam do innych użytkowników – takich, którzy mają cechy, jak osoby znajdujące się w analizowanym zbiorze.

  • Tworzenie zmiennej zależnej

Zmienna zależna służy do segmentacji danych i ich podziału na grupy (grupy te będą analizowane w modelu predykcyjnym). Możesz w tym celu wykorzystać SQL, czyli język zapytań służący do tworzenia i modyfikowania baz danych oraz wskazywania („wyciągania”) konkretnych danych z baz.

  • Tworzenie modelu predykcyjnego, który pobiera zmienną zależną

Model predykcyjny pobiera stworzoną zmienną i porównuje ją z innymi zmiennymi w zbiorze danych. Inne zmienne, które mogą Ci się przydać to np.  kraj zamieszkania, stan, kod pocztowy, płeć, stan cywilny etc.

  • Tworzenie modelu regresyjnego

Proces, który określa związki między zmienną zależną a innymi zmiennymi, podlegającymi analizie, nazywany jest modelem regresyjnym. W wyniku tego procesu otrzymujesz statystyczne korelacje dla każdej zmiennej. Pozwala on także określić wyniki dla całego modelu oraz wyniki dla poszczególnych zmiennych. Dzięki temu możesz wyeliminować wyniki z niskimi korelacjami do zmiennej docelowej.

  • Tworzenie powiększonej listy osób, które pasują do otrzymanych danych

Po wykonaniu wszystkich powyższych kroków, prawdopodobnie będziesz dysponować solidnym zbiorem danych demograficznych, konsumenckich czy innych istotnych informacji na temat użytkowników. Na tej podstawie będziesz mógł zidentyfikować więcej osób, które pasują do interesującej Cię grupy.

Jakie są zasady mikrotargetowania – przydatne wskazówki na koniec

W mikrotargetowaniu istotne jest przede wszystkim kierowanie swojego przekazu wyłącznie do osób, które wykazują zainteresowanie tematem oraz tworzenie przekazów, które pasują do stylu życia odbiorców czy ich statusu społecznego lub materialnego.

Wrażenie na odbiorcach można wywoływać na przykład poprzez używanie dialektów, profesjolektów czy socjolektów (czyli słów bądź wyrażeń wykorzystywanych przez określone grupy zawodowe czy społeczne), a także poprzez realizowanie pomysłów pasujących do ściśle określonych grup docelowych.

Ponadto ważne jest, aby wzbudzać ciekawość i aktywizować użytkowników. Jeśli trafisz w sedno i dobrze określisz mikro grupę, rozbudzisz jej ciekawość i zachęcisz do dalszych działań.

Nie zapomnij też o dopasowaniu formatów, które pasują do urządzeń najczęściej wybieranych przez grupę docelową. Nie bagatelizuj znaczenia urządzeń mobilnych. Pamiętaj, że coraz większa ilość Twoich klientów korzysta ze smartfonów częściej niż z komputerów i ma do nich dostęp niemalże 24 godziny na dobę.

Niezbędnik biznesmena online, czyli systemy internetowe w służbie przedsiębiorcy

Szczęściarze pędzący żywot na etatach mogą nie zdawać sobie sprawy z problemu, ale przedsiębiorcy, nawet – a może szczególnie – porywający się na jednoosobową działalność gospodarczą, szybko natykają się na tę minę: papierologia, logistyka i wszechstronna organizacja. Urzędy, pisma, druki, formularze i rozliczenia. Ciepła posadka pozwala na wiarę, że podatki to jakiś sezonowy detal, która załatwia się sam właściwie. Wygląda na to, że jest to jednak impreza całoroczna, na której w roli drinków z palemka wystąpić powinna księgowość. 

Księgowość to podstawa

Księgowość zresztą najwyraźniej też widzi siebie w roli królowej balu, bo od kiedy dane nowej „firmy” pojawiają się w spisie powszechnym przedsiębiorców, oszołomiony i zagubiony biznesmen lub biznesmenka zostają zaspamowani ofertami opieki nad finansami. Księgowość to podstawowy, ale nadal tylko jeden z kilku elementów biznesowej układanki. Wiadomo, że do prężnego działania firmy – nawet mikro – konieczne są przeróżne akcesoria, takie jak strona internetowa, wizytówki realne i wirtualne, identyfikacja wizualna i nadprzyrodzone ilości samodyscypliny. Wszystkiego za jednym zamachem omówić się nie da, zacznę więc od królowej księgowości.

Wyniki wyszukiwania Google dla frazy „księgowość online” nie pozostawia złudzeń: ifirma.pl jest liderem systemów internetowych dla księgości. Nie jest jednak jedynym graczem na rynku.

Do dwóch razy sztuka

Moja historia testów księgowości online, a konkretnie ifirmy, jest krótka, ale od razu wyboista. Założyłem konto, żeby sprawdzić, czy sprawy mojej aktywności zawodowej ogarnie. Poklikałem dostępne opcje i natrafiwszy na pierwszą niejasność zrezygnowałem. Po miesiącu wróciłem z podkulonym ogonem, bo okazało się, że bez wsparcia systemu internetowego  nie wszystkiego dopilnowałem. Przeprosiłem się z ifirmą, czyli zalogowałem ponownie po przerwie i od razu wiedziałem, że dobrze trafiłem: konto od razu zapytało o jakieś zaległe rozliczenia. Czyli pilnują ZUSu i podatków nawet wtedy, kiedy o to nie proszę. Tego mi było trzeba. Pojawiło się jednak pytanie: skoro ifirma tak potrafi dopilnować moich spraw, jak działają inne tego typu platformy? Tak poznałem portal SuperKsiegowa.pl. Porównajmy:).

Prościej się nie da

Interface chyba nie może być prostszy niż to, co prezentuje ifirma – wyraźny podział na jasne kategorie ułatwia wybór właściwej opcji. Możliwość zaksięgowania efaktur w wersji pdf za pomocą jednego przeciągnięcia pozwala wierzyć, że kiedyś odgruzuję pulpit. iksiegowosc_ispro

SuperKsiegowa.pl podzielona jest na dwie strefy: biznesową i księgową. Zaprawdę, powiadam Wam, nie mam pojęcia, na czym polega różnica, skoro i tak wszystko kręci się wokół rozliczania firmy. Layout mimo wszystko przystępny.

sk

Zbieraj kwity

Każdy początkujący przedsiębiorca musi wyrobić w sobie nawyk zbierania faktur wystawianych na firmę za wszelkie działania niezbędne do jej funkcjonowania. W przypadku freelancerów sprawa nie jest łatwa, bo często kosztem działalności jest rachunek za służbowe spotkanie w kawiarni lub inna – pozornie – błahostka. Te drobiazgi składają się jednak czasem na sumy warte rozliczenia, dlatego należy o nich pamiętać. Ifirma w pamiętaniu pomaga, w zakładce „Wydatki” znajdziemy przejrzystą kategoryzację, która wyczerpuje chyba wszystkie możliwe rodzaje kosztów. iksiegowosc_ispro2

SuperKsiegowa.pl też  pozwala na wprowadzenie i kategoryzowanie wydatków – przy założeniu, że chce nam się przeszukać 5 stron kategorii. Jeśli możliwość ładowania pdfu istnieje – ja jej nie znalazłem.

sk_2

Money, money, money…

Jednym z przyjemniejszych aspektów bycia przedsiębiorcą jest oczywiście wystawianie rachunków/faktur za swoją pracę.  Opcja szybkiego wystawienia rachunku jest tu szalenie przydatna, szczególnie jeśli ma się stałych współpracowników, których system internetowy dla księgowości zapamiętuje. Funkcja „Wyślij mailem” to spełnienie marzeń wielu leniuszków. Szczerze mówiąc, moje pierwsze kroki w ifirmie wiązały się właśnie z koniecznością wystawienia rachunku i zakończyły się porażką. Możliwe, że wynikała ona z faktu, iż wybrałem opcję nie „szybki rachunek” tylko pełną wersję faktury sprzedażowej – i tu już się pojawiły schody, które prawdopodobnie ominęłabym konsultując się z obsługą serwisu – taka funkcja jest dostępna.

iksiegowosc_ispro3

Konkurencja w tej sprawie też nie śpi, a nazwa „szybka faktura” obiecuje wiele. Na szczęście, działa prawidłowo.

sk_3

Liczne dobra

Funkcji różnych księgowość online – zarówno ifirma, jak i SuperKsiegowa.pl – mają wiele – liczą kilometrówkę, ułatwiają prowadzenie ewidencji pojazdu, pomagają ogarnąć sprawy związane z rozliczeniami z pracownikami. Pracowników nie posiadam, ale nad wrzucaniem przejazdów samochodem w koszty myślałem i myśleć przestałem po konsultacjach z żywą księgową. Księgowość internetowa daje narzędzie, a nie słowa zachęty lub sugestie zaniechania, co jest jej ogromnym plusem. Minusem jest wskazywany też przez opiniujących serwis internautów, których zdanie wyszukałem gdzieś na forach: żywa księgowa może uchronić przed zgubnymi skutkami nadmiernego kombinowania, ifirma raczej krytycznie nie spojrzy na wprowadzane dane i nie powstrzyma przez nadmiarem zakupów wpuszczanych w koszty czy innymi formami igrania z uczciwością. Ten wątek ciekawie porusza platforma superksiegowa.pl: podkreślająca możliwość pełnego zdania się na wsparcie „żywych” księgowych i powtarza kojąco, że odpowiedzialność za poprawność działań księgowych spoczywa na serwisie, nie na użytkowniku. To pozwala uwierzyć w możliwość ominięcia scenariusza Ala Capone.

Podsumowanie

Myślę, że jako przedsiębiorca z doświadczeniem, księgowością online się podeprę, ale nie ograniczę do tej formy – wynika to pewnie w znacznym stopniu z braku zaufania do własnych możliwości, nie zaś wątpliwości na tle funkcjonowania serwisu. Taki plan częściowego korzystanie każe zwrócić uwagę na ważną sprawę: koszta. Oba serwisy są dostępne bezpłatnie oraz płatnie. Różnica między nimi polega na tym, że ifirma w wersji free pozwala jedynie fakturować, SuperKsięgowa nawet bezkosztowo jest kompleksowym narzędziem. Myślę, że oszczędność to argument „za”, który pozwala przełknąć kiepski layout. Jeśli macie wątpliwości na tle tego, czy księgowość online to rozwiązanie dla Was lub jeśli po prostu nie macie ochoty na eksperymenty, pamiętajcie: Al Capone trafił do pudła za podatki.

Twittery i inne bajery – przegląd newsów z internetów

Sektor mobilny ma coraz większe znacznie. Dla SEOwców może to być pewien problem, a na pewno zagadnienie ważne, determinujące obecnie wdrażane i planowane strategie, o czym była już mowa na blogu. (Uwaga, nowy algorytm śmiga już oficjalnie od 21 kwietnia!). Dla podglądaczy internetów jest to ciekawe zjawisko, którego skutki zaobserwować można nie tylko w wyszukiwarkach, ale też w danych reklamowych.

Przykład pierwszy z brzegu, chociaż w tym wypadku brzeg jest brzegiem oceanu po drugiej stronie świata: według szacunków Interactive Advertising Bureau w ubiegłym roku w USA nakłady na reklamy internetowe osiągnęły kwotę 49,5 mld dol., co oznacza wzrost o 16 proc. w skali roku. Aż 25 proc. tych pieniędzy zasiliły działania reklamowe prowadzone mobilnie. Poważniejszy zastrzyk finansowy niż kiedykolwiek odnotowało video i social media. I to jest, proszę Państwa, obraz społeczeństwa. W końcu marketerzy inwestują w to, co ma branie. Jeśli chcecie się reklamować, to najlepiej pomyśleć o nośnym społecznościowo video, które dobrze się będzie odtwarzało na smartfonie.

No właśnie – czy na pewno smartfonie? I jakim smartfonie? Tę sprawę zbadał niedawno Gemius. Niemal co trzecia (28 proc.) odsłona w sieci w Polsce pochodzi ze smartfonów i tabletów marki Apple (dane z marca 2015 r.). To o 1/5 więcej niż rok wcześniej w analogicznym okresie, gdy ruch w sieci z urządzeń tego producenta stanowił ponad 23 proc. wszystkich odsłon mobilnych. Co więcej, widać wyraźnie, że w kraju nad Wisłą ruch mobilny z iPhone’a wzrósł rok do roku blisko dwukrotnie (z 9 proc. w marcu 2014 r. do 17 proc. w marcu 2015 r.).

Polscy fani produktów z jabłkiem to jednak grupa znikoma w porównaniu ze swoimi odpowiednikami w Rosji – tam aż 53 proc. odsłon generują produkty Apple. Analitycy tłumaczą to typowo rosyjskim zapotrzebowaniem na gadżety będące wyznacznikiem statusu i prestiżu. Wystarczy jednak spojrzeć na Danię – 80 proc. odsłon pochodzi z iSprzętu, co więcej takie są dane z tego roku, ale tak samo wyglądało to w roku ubiegłym.

Skoro o Apple mowa – wielu generuje odsłony za pomocą obrandowanym jabłkiem sprzętów, wielu jednak nie może – choć bardzo by chciało. Obiektem najbardziej pożądanym jest obecnie Apple Watch. Niektórym szkoda na niego kasy, inni nie zawahali się przed inwestycją, ale jeszcze czekają na realizację zamówienia. Jak żyć bez Apple Watch? Teraz już bez problemu, ponieważ Sketchfab oferuje narzędzie, dzięki któremu można Apple Watch mieć, nawet jeśli się go nie ma. Oczywiście to pozorne posiadanie możliwe jest tylko w internecie, na przeróżnych selfies podbijających media społecznościowe, ale przecież wszyscy wiemy, że to tam dzieje się życie.

Dzięki Sketchfab Twoje selfie może wyglądać tak:

watch-selfie

 

Co ciekawe, wszystko dzieje się w 3D, zegarek można dopasować, a nawet zmienić mu rozmiar, co więcej, to nie tylko selfie z AppleWatch, to jest selfie „zrobione” Apple Watch! Niby nic, a czuje się człowiek królem życia.

Zmieniając temat: bez względu na to, czy masz AppleWatch, apple-cokolwiek-innego czy nie masz, jednego nie zobaczysz w sieci z pewnością: twitterowej aktywności władz Twittera. Najciemniej pod latarnią? Dick Costolo, CEO portalu, publikuje średnio trzy wpisy dziennie, jednak 7 na 11 dyrektorów nie robi tego wcale. Pozostali próbują chyba wyrównać tę zaskakującą statystykę i na przykład Katie Jacobs Stanton, wiceprezes ds. globalnych mediów, wrzuca średnio 9 ćwierków dziennie. Sprawie przyjrzał się Si Dawson, pochodzący z Nowej Zelandii deweloper stron internetowych. Poza twardymi danymi Dawson dostarczył też kilka propozycji interpretacji, zarówno pozytywnej (nie mają nic ciekawego do przekazania, więc nie przekazują, ale angażują się biernie, czyli czytają), jak i negatywnych (nie znają produktu, który tworzą). Twitter sprawy nie skomentował.

Jeśli prawdą jest, że to brak natchnienia stoi za twórczą niemocą władz Twittera, mogą oni skorzystać ze wsparcia Google – AdSense ma nową funkcję, przydatną wydawcom treści internetowej. Dzięki temu narzędziu mogą oni teraz dostawać wskazówki dotyczące promocji treści, czyli rekomendacje dotyczące tego, co warto promować, a co nie, czyli co jest dla odbiorców bardziej „hot”, a co można było sobie darować – Matched content. W praktyce będzie to wyglądało tak, że Google będzie sugerował, które treści należy podłączyć pod dane teksty. W efekcie odbiorca zapoznawszy się z treścią numer 1, będzie miał podsunięta odpowiednią treść 2, a potem kolejne, tak, by zechciał zamieszkać na naszej stronie na zawsze i czytać w nieskończoność.

Matched content to nie jedyna nowinka od Google. Pewną ciekawostką jest fakt, że dzięki Google Street View można zwiedzać kolejne polskie atrakcje turystyczne, m.in. Wilczy Szaniec znajdujący się w okolicach Kętrzyna, łódzkie  zoo i warszawskie Łazienki.  Tę ostatnią wiadomość można jednak swobodnie zlekceważyć na najbliższe kilka miesięcy – polecamy zwiedzanie tych okolic raczej osobiście niż za pomocą Google Street View. Odsłony z urządzeń mobilnych same się nie zrobią:).

 

Media społecznościowe – dzieje się! społecznościowa prasówka …

Media społecznościowe są ucieleśnieniem współczesnego pędu i globalizacji jednocześnie. W Internecie wszystko się rodzi i natychmiast odchodzi w zapomnienie, każda sensacja trwa kilka minut i znika, wyparta przez następny skandal. Co więcej, dzieje się tak w skali globalnej i żadna różnica czasu nie jest przeszkodą, gdy chodzi o tempo rozchodzenia się newsa. Wszystko to sprawia, że gdy przychodzi moment podsumowania, bardzo ciężko jest się zdecydować na najważniejszą wiadomość miesiąca czy tygodnia. A ja sobie właśnie postanowiłam zrobić podsumowanie. Z założenia zupełnie subiektywne, co więcej, absolutnie nie zamierzam wartościować tych zdarzeń czy rozwiązań jako dobrych lub złych albo ważnych, jedyne kryterium to: interesujące. A newsów będzie pięć.

1. Facebook usunął z opcji opisu nastroju „feeling fat”. Można sobie było wybrać taką opcję spośród wielu odmian uczuć i stanów emocjonalnych. W polskiej wersji pozostało „najedzona”, ale wiadomo, że spora jest różnica semantyczna między byciem najedzonym a… No właśnie: uczuciem grubości? Jednym z głównych argumentów przeciwników „feeling fat” było to, że nie ma takiego stanu emocjonalnego, chyba, że ktoś ma zaburzenia odżywiania. I tu się pojawia drugi argument: „feeling fat” uderza w osoby, które cierpią na jadłowstręt psychiczny lub mają skłonności do kompulsywnego objadania. Facebook usunął kontrowersyjną opcję. To jeden z ciekawszych i jednocześnie dobitnych dowodów na to, że w komunikacji z milionami należy zachować wrażliwość i empatię odpowiadające relacjom bliskim i delikatnym.

2. 45 proc. internautów deklaruje, że zdarzyło im się opublikować w sieci zdjęcie typu selfie – wynika z badania Universal McCann. Portal wirtualnemedia.pl poprzedził tę informację wiele mówiącym słówkiem „aż”. Ja bym to chyba przekształciła w „tylko 45 proc. internautów przyznaje, że zdarzyło im się opublikować w sieci zdjęcie typu selfie”. A przynajmniej tak wynika z moich zupełnie nieoficjalnych badań przeprowadzonych za pomocą obserwacji poczynań moich facebookowych poczynań. Jednocześnie jednak przeczytać możemy: ” Do zamiłowania w zdjęciach typu selfie przyznaje się 45 proc. badanych. Potwierdzają oni także, że udostępnienia i polubienia pod ich zdjęciami sprawiają, że czują się szczęśliwsi i bardziej dowartościowani”. No i teraz: kto nigdy z napięciem nie wpatrywał się w przyrost lajków pod zdjęciem, niech pierwszy rzuci kamieniem…

3.  Nawiązując do „napięcia”, które pojawiło się w poprzednim zdaniu: z przeprowadzonych za oceanem badań Pew Foundation wynika, że osoby korzystające z mediów społecznościowych są bardziej narażone na stres niż ludzie, którzy radzą sobie w życiu bez profilu na Facebooku. Różnica nie jest diametralna, ale interesująca: 57 proc. osób aktywnych  społecznościowo przyznaje, że zdarza im się odczuwać stres. Wśród osób niezainteresowanych social media współczynnik ten wynosi 48 proc.  Do życia „zupełnie pozbawionego stresu” przyznaje się 17 proc. społecznościowych aktywistów i 28 proc. osób „offline”.  Tłumaczyć to można presją związaną z koniecznością (?) tworzenia idealnego wizerunku w mediach społecznościowych oraz frustracją wynikającą z oglądania cudzych wspaniałych losów i porównywania ich z własnymi, rzeczywistymi. Poza mniej lub bardziej wydumaną presją wizerunkową, pewnym uzasadnieniem wyników jest też ciągły kontakt z najświeższymi doniesieniami kultury, sztuki i polityki, które również generują presję, tym razem związaną z potrzebą „bycia na czasie” i frustrację wynikającą z nienadążania za światem. Czy te kilka procent różnicy przekonało kogoś, że warto się „wylogować do życia”? Nie? to jedziemy dalej.

4. Facebook przekonuje prasowych gigantów, że warto współpracować. Pomysł jest ciekawy: nie chodzi o postowanie newsów na profilach mediów tylko na tworzenie swoistej gazetki facebookowej. FB stało by się rodzajem mediów, skazanym na olbrzymi zasięg. Szerokie grono odbiorców to łakomy kąsek dla wydawców, jednak cena jest wysoka: reguły w tej grze ustala FB i nie są to reguły łatwe. Treści stają się niemal własnością portalu, a wiadomo, że w tych sprawach FB z trudem idzie na ustępstwa. Scenariusz ten – jeśli się ziści – będzie miał dodatkowy aspekt etyczny: FB zyska niezwykłą ścieżkę lokowania reklam w swoim pozornie newsowym przekazanie. Nie banery, nie reklamy, nie posty sponsorowane, tylko lokowanie marek i produktów w pozornie profesjonalnym przekazie. A wydawało się, że oferta reklamowa FB jest ograniczona…

5. Na początku marca Facebook zapowiedział, a potem zrealizował nowe, lepsze liczenie fanów. Spore ofiary w ludziach: fanpage’e straciły po 3-4 proc. polubień. Pisząc „ofiary w ludziach” mam oczywiście na myśli nie stracone martwe dusze i inne fikcyjne profile, ale ból (zupełnie pozbawiony nadziei) social media nindżów.

Z danych firmy Quintly wynika, że strony mające ponad 1 milion fanów straciły średnio ponad 4 proc. liczby polubień, a fanpage z mniej niż 1 milionem fanów odnotowały średnio blisko 3-proc. spadek liczby „like’ów”.

No i jak tu korzystać z mediów społecznościowych i unikać stresu, ja się pytam?

 

 

TweetupPL, czyli dzień, w którym odkryłam Twittera

„Prześlę Ci to mailem” – padło gdzieś na sali. „Mailem? Jak zwierzęta!” – odpowiedziała sala. Rzeczywiście, jeśli są takie miejsca i jest taki czas, gdy o oldschoolowych formach komunikacji nie powinno się nawet wspominać, to z pewnością do takich miejsc zaliczała się warszawska Akademia Leona Koźmińskiego w sobotę 28 czerwca. #TweetupPL, czyli drugi ogólnopolski zlot social media nindżów różnej rangi gotowych dyskutować po świt o Twitterze.

BrN9BsHIgAIIOk7

(Foto: @wittamina, widoczny tłum, kilka znanych twarzy i jedna przedstawicielka ISPRO)

Osiem prezentacji plus dyskusja wieńcząca dzieło, celebryci social media, kawa, ciastka, urwanie chmury za oknem i lawina hashtagów. Mam niejasne wrażenie, że dla zgromadzonych w Koźmińskim baronów internetu prelegenci nie mieli żadnych porywających  nowości, frapujących case’ów czy odkrywczych rad. Na szczęście dla prelegentów byłam tam też ja, a dla mnie każda niemal informacja była nowa i właściwie wszystkie żarciki były zabawne. Z Twitterem bowiem aż do tej pamiętnej soboty było mi zupełnie nie po drodze. Konto posiadałam, owszem, ale ograniczenia w liczbie znaków uważałam za zupełnie niepotrzebny i nieuzasadniony zamach na moją wolność, dlatego nawet tam nie zaglądałam. W sobotę usłyszałam, że FB obsługiwać może rzemieślnik, a Twitter wymaga artysty. Umiejętność sprawnego i efektownego zawierania myśli w 140 znakach stało się moim życiowym celem numer 1.

Dla wszystkich tych, których argument ambicjonalny nie przekonuje, garść informacji prosto z #TweetupPL.

Dlaczego Twitter?

W tej sprawie prelegenci byli jednogłośni – interakcja! Paweł Tkaczyk dla nakreślenia tego zjawiska mówił o miłości, pasji, intymności, antykruchości, opowiadaniu historii, ale można sprawę uprościć:

Twitter to spotkanie 1 na 1, to dotarcie bezpośrednio do człowieka, możliwość stworzenia więzi, więcej swobody w komunikacji. Sama obecność firmy na Twitterze jest w pewnym sensie nobilitująca, bo wciąż jest rzadka – zapewniał Mateusz Puszczyński z Allegro.pl. Również Michał Sadowski (Brand24) wskazywał na znaczenie tego kanału jako sposobu promocji marki. To szansa na uzyskanie ambasadorów marki i dotarcia do liderów opinii, bo każda interakcja ma swoich widzów.

Twitter to wyjątkowa w porównaniu z innymi mediami społecznościowymi grupa odbiorców, świeży target oczekujący nowatorskiego języka i działań. To też inne mechanizmy dotarcia i narzędzia do tego celu – narzędzia dość proste, co jest pocieszające – wystarczy korzystać z wyszukiwarki.

Bezpośrednia rozmowa z drugim człowiekiem, Real Time Communication, a skutkiem tego hajs i fejm? Tylko na Twitterze, proszę państwa! I tak, mówimy o sprzedaży, firmach i markach, bo wbrew pozorom Twitter nie jest miejscem obleganym tylko przez polityków i dziennikarzy. A nawet jeśli jest – każdy, kogo interesują udane relacje z mediami powinien zainteresować się tym kanałem. 140 znaków działa niekiedy skuteczniej niż dopieszczona informacja prasowa.

Pewną trudność stanowi niemożność prowadzenia działalności reklamowej na Twitterze w Polsce. Ominąć można ten problem dwojako: zlecając wykupienie reklam jakiejś firmie zagranicznej lub starając się dotrzeć do klientów bezpośrednio, poniekąd „ręcznie”. Prelegenci zgodnie sugerowali rozwiązanie drugie, wymagające większego wysiłku i zaangażowania, ale też ciekawsze i prawdopodobnie bardziej efektywne. Sadowski nazywał to sprzedażą bez sprzedaży. Pytanie tylko – jak?

Jak prowadzić skuteczną komunikację na Twitterze? (rady dla użytkowników z zacięciem biznesowym)

– pozwól sobie na więcej!

Na Twitterze znacznie trudniej ryzykownym żartem wywołać dym. Kryzysy w social media to standard, ale wciąż standard facebookowy. Na Twitterze jest zupełnie inna atmosfera, więcej swobody, czyli więcej możliwości komunikacyjnych

korzystaj z wyszukiwarki, czyli bądź aktywny

Należy pogodzić się z tym, że nie każdy tweet, który powinien Cię interesować, będzie zawierał prawidłowe otagowanie. Czasem trzeba sobie poszukać: albo siebie, albo wątków, przy których należy – dla własnego dobra – zabrać głos. Może to rozwiązanie pracochłonne, ale pojawianie się tam, gdzie pozornie nie było się przywoływanym, gwarantuje efekt wow.

– rozmawiaj

Twitter to nie Facebook, umieszczenie posta nie jest podstawą interakcji. Rozmowy należy inicjować, w rozmowy należy się wcinać. Im bardziej efektownie, tym lepiej.

– reaguj szybko

Niestety, tu sprawy przedawniają się błyskawicznie.

– nie sprzedawaj się wprost

Wklejenie linka do swojego produktu czy oferty to nie jest wypowiedź. Należy doradzać, należy żartować, należy sugerować, należy budować atmosferę. A link gdzieś może na końcu. Przedstawiciele firm prezentowali fragmenty swoich twitterowych rozmów – gdyby były to tylko komunikaty produktowe i linki do oferty, raczej nikt by się tym nie chwalił.

– nawiązuj kontakty osobiście, nie za pomocą konta firmowego

Sprawa przepracowana przez Brand24, czyli można uznać za pewniaka. Lepiej funkcjonować na Twitterze jako człowiek niż jako marka. Z człowiekiem rozmawia się inaczej. Firmę należy mieć w opisie, żeby nie sprawiać wrażenia naganiacza, ale poza tym ludzka twarz. Ludzka twarz procentuje.

– należy być fajnym

Rozwiązanie bardzo w stylu Sadowskiego ponownie. Zagajanie do świeżych followersów. Przyjemna prywatna wiadomość w rodzaju: „Fajnie, że jesteś!”. Początek kontaktu, na którego końcu może się czaić transakcja czy inny sukces.

Brzmi banalnie lub zbyt ogólnikowo? W mediach społecznościowych, bez względu na platformę, nie ma gotowych rozwiązań. Mam nadzieję, że powyższe sugestie pozwalają chociaż poczuć atmosferę Twittera. Zrozumienie klimatu to naprawdę dobry początek.

Na zakończenie akcent przyjemny, tak jak przyjemni są tylko hashtagujący Justin Timberlake i Jimmy Fallon. Jak na internetowe standardy – straszny staroć, ale skoro Michał Sadowski mógł to włączyć w swoją prezentację, to ja też mogę. Umówmy się, że to klasyk.

Oraz:

– czy wiedzieliście, że Lotnisko Chopina publikuje codziennie pogodę, która ma najlepszą sprawdzalność w Polsce?

– czy wiedzieliście, że jest takie miejsce, w którym James Blunt odniósł sukces (nie, to nie jest scena muzyczna)?

No właśnie. Ciągle dochodzę do siebie.

 

Social media – biznesowa konieczność

Nie interesują Cię internety? Nie masz prywatnego konta na FB i nie widzisz potrzeby tworzenia fan page’a swojej firmy? Uważasz, że media społecznościowe to tylko koty, piąteczki i zdjęcia jedzenia? Zakładasz, że Twój biznes jest zbyt poważny, a zakres usług lub produkt zbyt prestiżowy, żeby się z nim pokazywać w rejonach internetu zarezerwowanych dla małolatów ze skłonnościami do ekshibicjonizmu? Błąd, błąd i jeszcze raz błąd.

Każdy, ale to każdy biznes, szczególnie przedsiębiorstwo z sektora mniejszych i średnich, powinien się znaleźć w mediach społecznościowych. Co więcej, powinien to zrobić rozsądnie i atrakcyjnie jednocześnie. Dlaczego? Ponieważ social media to obecnie jedna z najlepszych i wciąż najtańszych form reklamy, droga dotarcia do nowych i utrzymania kontaktu z dotychczasowymi klientami. Jako kontakt rozumiemy nie świąteczne życzenia, a informowanie na bieżąco o promocjach, rabatach i nowościach w ofercie. Czysty marketing, o którym mogliście poczytać przy okazji tematu o mechanizmach lokalnego SEO.

Jak się odnaleźć w skomplikowanym świecie lajków i szerów? Po pierwsze:  obecność w mediach społecznościowych nie wystarczy. Konieczna jest aktywność. I to aktywność regularna. Pamiętaj, że w każdej chwili potencjalny przyszły klient może poszukiwać informacji na temat Twojej firmy i najprawdopodobniej trafi na FB czy Google+. Lepiej dla Ciebie, żeby ostatni wpis nie był sprzed trzech miesięcy.

Co należy robić w ramach tej regularnej aktywności? Postować rzeczy ciekawe i/lub zabawne i/lub wpisujące się w trendy. Proste? Pozornie, niestety. Ale po kolei.

Tak, w mediach społecznościowych istnieje coś takiego jak trendy, co więcej, żyć należy z nimi w zgodzie, bo to one dzielą i rządzą, przede wszystkim zaś przyznają lajki i szery, czyli gwarantują widoczność, która jest celem społecznościowej aktywności. Wbrew pozorom, stawianie na trendy jest dość prostym rozwiązaniem: zdejmuje z nas konieczność wymyślania odkrywczych treści. Cały świat wrzuca zdjęcia z bananem jako oznakę sprzeciwu wobec rasizmu (casus Daniego Alvesa, piłkarza, który zjadł banana rzuconego na boisko w czasie meczu)? Wrzuć i Ty! Wszyscy robią sobie selfies w nawiązaniu do takowego zdjęcia Baracka Obamy? Zrób i Ty, i Twoi pracownicy, wciągnij do zabawy klientów! Przykłady można mnożyć, pamiętać należy o dwóch ważnych sprawach: zjawisku szkodliwego nadmiaru i dacie ważności. Tak jak w każdej innej dziedzinie życia, jeśli coś jest modne, jest też obarczone ryzykiem: prędzej czy później pojawia się u odbiorców wrażenie przesytu i nigdy nie wiesz, czy nie nastąpi to przy okazji Twojego posta. Dodatkowo zaś: trendy szybko mijają, a reakcja na popularne zjawisko z 30-sekundowym nawet opóźnieniem to wizerunkowa wtopa. Podsumowując: jeśli zamierzamy dać się ponieść fali społecznościowego trendu, robimy to szybko albo wcale i pamiętamy, że gwarancji sukcesu nie mamy.

Treści ciekawe i zabawne to społecznościowy samograj: trafione memy czy chwytliwe hasła to ulubiona forma sztuki internautów. Przepisu na stworzenie takowych nie podam, bo najprawdopodobniej nie istnieje, niestety. Warto się jednak zastanowić, co zrobić, jeśli przygotowywanie takich treści leży daleko poza granicami naszych możliwości i zainteresowań: NIE PRZEJMOWAĆ SIĘ!

Profil firmy nie musi być wcale swoistym klaserem pełnym śmiesznostek. Powinien przede wszystkim realizować funkcję informacyjną i stanowić platformę komunikacyjną ułatwiającą kontakt z klientami. Może, a nawet musi przekazywać treści merytoryczne, informować o zakresie usług czy ofercie produktowej, powinien też ujawniać realne zainteresowanie branżą – czyli nowinki, ploteczki i uwagi ogólne na temat sektora, w którym przyszło nam działać. Publikujmy linki do artykułów specjalistycznych, starajmy się – jeśli tylko rodzaj działalności nam na to pozwala – od czasu do czasu dzielić się wiedzą, radzić, wspierać, inspirować. Pamiętać przy tym należy, że nawet najpoważniejszy przekaz w mediach społecznościowych powinien być lekki, sympatyczny, przyjemny w odbiorze – przecież w ten sposób rozmawiamy z klientami!

Warto zwrócić uwagę na najlepszych, na najpopularniejsze fan page’e, najbardziej rozpoznawalne w mediach społecznościowych marki: koncerny samochodowe, telekomy – stawiają na humor. Pewien producent trumien, który od lat publikuje kalendarze z paniami w negliżu albo piętnowany od lat za seksizm wytwórca zup w proszku – wierzą w siłę kontrowersji i oburzenia. Mocne wrażenie i zaskoczenie – to przyciąga uwagę na pewno. Jeśli jednak chcesz uniknąć mocnych wrażeń i solidnego zamieszania – trzymaj się treści merytorycznych, dbając jedynie o ich odpowiedni charakter. Może z czasem dasz się przekonać, że jeden mały Ryan Gosling bez koszulki nie zaszkodzi żadnemu fan page’owi:).

*zdjęcie zapożyczone z imdb.com

 

Pinterest – kraina ładnych rzeczy

Żaden portal społecznościowy nigdy nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak Pinterest. Pinterest widziany pierwszy raz – warto dodać. Każde kolejne widzenie wiązało się z coraz mniejszymi emocjami, ale ze statystyk wynika, że moje błyskawicznie malejące zainteresowanie było odstępstwem od reguły. Tendencja jest bowiem wzrostowa. Bardzo wzrostowa.

Twardych danych obrazujących tę wzrostową tendencję brakuje, ale są liczne optymistyczne dla Pinterestu szacunkowe statystyki. W styczniu 2012 roku według comScore Pinterest miał 11,7 mln unikalnych użytkowników w samych Stanach Zjednoczonych. W sierpniu 2012 roku wyprzedził Tumblr z 25 milionami użytkowników. W lutym 2013 Reuters i comScore oszacowali liczbę użytkowników Pinterest na 48,7 mln na całym świecie, a już w lipcu francuska agencja social media Semiocast – na 70 mln użytkowników.

Megapanel ujawnił szacunkowe dane dla Polski: debiut nie wypadł imponująco, ale już w lutym 2013 Pinterest przekroczył poziom 500 tys. użytkowników. W czerwcu 2013 miał ich już 1,2 mln, co oznacza całkiem interesujący wzrost. Po niewielkich spadkach w miesiącach wakacyjnych kolejne rekordowe wyniki osiągnął w ostatnim kwartale: w październiku odwiedziło go 1,3 mln internautów, w listopadzie – 1,47 mln, a w grudniu – 1,55 mln. W styczniu 2014 roku liczba użytkowników serwisu wyniosła 1,37 mln.

Ciekawa sprawa: Pinterest postrzegany był początkowo jako internetowe koło gospodyń domowych, które lubią sobie popatrzeć na ładne rzeczy. Jedzenie, ubrania, wnętrza, szczeniaczki, małe dzieci – nic dziwnego, że kobiety w średnim wieku długo stanowiły najaktywniejszą grupę użytkowników. Sporo zmieniło się, gdy ruszyły różne wersje językowe i funkcje szalenie przydatne marketerom. W pinnersach dostrzeżono interesującą i zróżnicowaną grupę konsumentów, charakter portalu, czyli niekończący się strumień ładnych zdjęć, to specyficzny, lecz zauważalny potencjał reklamowy.

Aktualne dane dla Polski wyglądają interesująco i potwierdzają, że Pinterest trafia do coraz szerszej grupy odbiorców. Według danych Megapanelu z listopada ub.r., kobiety stanowią 53,9 proc. polskich użytkowników Pinteresta, a mężczyźni – 46,1 proc. Prawie co trzeci użytkownik ma od 25 do 34 lat, a osoby w wieku 15-44 lat stanowią w sumie 72 proc. odwiedzających serwis (w listopadzie było ich 1,06 mln). Internautów w wieku 7-14 lat pojawiło się na stronie tylko 81,7 tys. (5,6 proc. wszystkich), a tych mających 45 lat i więcej – 326,6 tys. (22,3 proc. wszystkich).

Pewnym zaskoczeniem jest tak niewielka różnica między liczbą kobiet a mężczyzn odwiedzających portal. Szczególnie w kontekście wciąż obowiązującej, stereotypizującej definicji:

Fun-Definitions-pinterest

 

 

Facebook podsumowuje i zapowiada nowości

Aż trudno w to uwierzyć – Facebook obchodzi 10-lecie. Obchodzi na bogato, czyli podsumował dotychczasowe dokonania i zapowiedział nowości.

Zapowiedzi wyglądają interesująco, choć żadna z nich tak naprawdę nie jest nowością – wszystko jakieś dziwnie znajome.

Po pierwsze, Twitterem trącająca opcja „Trendy„. Pojawić się ma to nad boksem informującym o potencjalnych znajomych i zawierać ma odnośniki do najczęściej pojawiających się tematów. Od Twittera różnić się ma dodatkowym opisem. Oczywiście, wszystko ma być dopasowane do indywidualnych preferencji i zainteresowań użytkownika. Pożyjemy, zobaczymy, istnieją podejrzenia, że będzie to broń masowego rażenia i świetne źródło wiedzy dla reklamy.

Po drugie, Facebook planuje zmasowany atak aplikacji mobilnych. Jeszcze w tym miesiącu pojawić się ma Facebook Paperczytnik RSS zintegrowany z serwisem. Ta integracja różnić ma Paper od istniejącego już na rynku programu Flipboard. Warto zauważyć, że niektóre zagraniczne serwisy podając tę informację, często przesuwają akcent z Facebooka na Flipboard własnie, czyli nie „nowa aplikacja FB„, tylko „powstaje coś podobnego do Flipboard„. Różnice jednak mają być wyraźne, jak zapowiada Facebook.  Treści, ukazujące się w postaci wirtualnego czasopisma, skoncentrowane mają być na linkach udostępnianych przez użytkowników.

The Verge donosi, że w następnej kolejności zadebiutować ma zintegrowany z serwisem kalendarz, a potem mobilny system płatności i wyszukiwarka bazująca na mechanizmie Graph Search. Część z tych planów Mark Zuckerberg ujawnić ma podczas swojego wystąpienia na targach MWC w Barcelonie, które rozpoczną się 24 lutego br.

Nie jest to pierwsza próba zaistnienia Facebooka na rynku aplikacji mobilnych, zobaczymy, jak pójdzie mu tym razem.

A skoro mowa o innych, starszych inicjatywach: z okazji 10-lecia Facebooka irlandzka firma marketingowa DPFOC opublikowała infografikę prezentującą na osi czasu losy amerykańskiego giganta. Dowiedzieć się z niej można wielu ciekawych rzeczy. Osobiście za najciekawszy wątek uznałam fragment „Fake Facebook”. Czy wiedzieliście, że co dziesiąte konto na FB to fake? Czy wiecie, ile kont należy do zmarłych użytkowników? Jak myślicie, ile jest profili, których jedynym zadaniem jest sianie SPAMu?

Odpowiedzi na te i wiele innych pytań poniżej:

dpfoc-facebook-10y-infographic

Google zacieśnia więzy

To się dzieje na naszych oczach, proszę państwa. Dzień po dniu, systemem małych kroków, ale nieodwracalnie – Google integruje wszystko, co tylko się da, jak Google+ z YouTube, zmienia i  kombinuje, jak choćby z Hangoutem… Teraz przyszła pora na jeszcze poważniejsze zaciśnięcie więzów G+ i Gmaila. Opinie są podzielone, ze wskazaniem na negatywne – ale po kolei.

Mądre głowy z Mountain View doszły do wniosku, że ułatwieniem dla użytkowników zarówno Gmaila, jak i Google+ będzie umożliwienie wysyłania maili do osób, które obserwują na Google+. W efekcie wygląda to tak, że poczta podsuwa potencjalnych odbiorców z zasobów G+:

gmail_googleplus_integracja

W celu ochrony prywatności wszystkich zainteresowanych obwarowali to licznymi warunkami i zasadami, z których niektóre wydają się nawet sensowne. W skrócie: adres mailowy użytkownika Gmail nie będzie widoczny dla jego kontaktów z Google+, dopóki nie wyśle on do nich wiadomości. Logicznym następstwem takiej zasady jest przyjęcie, że działa to też odwrotnie: dopóki obserwowana osoba z Google+ nie odpowie na maila, nadawca nie zobaczy jej adresu mailowego.

Wywołało to spore poruszenie w sieci – komentatorzy uznali, że w ten sposób ułatwia się życie spammerom. Google ma na to odpowiedź: każdy użytkownik Gmaila może zdecydować i zaznaczyć w „Ustawieniach” konta, kto z Google+ może mu przysyłać maila. Opcji jest kilka: każdy, kręgi, kręgi rozszerzone i nikt.

 

Pytanie tylko, czy to wystarczy?

 

gmail_googleplus_ustawienia

 

 

 

Marki, które zawojowały social media w 2013 – TOP 10

Początek nowego roku, czyli koniec starego. Doskonały moment by zatrzymać się i rzucić krytyczne spojrzenie na przeszłość. Rzucanie krytycznych spojrzeń i wyciąganie wniosków (a czasem brudów) to domena licznych firm i instytucji badawczych. Liczba kolejnych mniej lub bardziej wiarygodnych zestawień i podsumowań roku 2013 rośnie proporcjonalnie do spadku zasięgu postów na Facebooku, niektóre można przemilczeć, inne przywoływać i analizować warto, jak choćby poniższe.

Starcount przyjrzał się popularności marek w mediach społecznościowych – zebrał dane z Facebooka, YouTube i innych podobnych portali, zsumował i stworzył całkiem wiarygodne TOP10. Co z niego wynika?

W dużym skrócie: sprawiedliwość nie istnieje. Do TOP10 trafiły firmy, które wyłożyły gigantyczne pieniądze na fantastyczne inwestycje, dokonywały czynów innowacyjnych, a przynajmniej imponujących, ale też marki, których największym osiągnięciem była organizacja dużej, ale dość dyskusyjnej imprezy.

W celu budowania napięcia zacznę od końca:

Miejsce 10 zajął YouTube – dość ciekawy przypadek: sukces w mediach społecznościowych odniosło medium społecznościowe w wyniku powiązań z medium społecznościowym… Czyli: w 2013 roku gwałtownie wzrosła popularność YouTube na Google+. Przypadek? Nie sądzę.

Miejsce 9 – Instagram. Cóż, wiadomo, że to właśnie tam focia z rąsi wychodzi najlepiej, że o foodporn nie wspomnę… Są powody do lubienia. O znaczeniu Instagramu najlepiej świadczy fakt, że już o nim pisaliśmy TU.

Korowód portali społecznościowych trwa, czas na Facebooka. Facebook jest najbardziej lubianą marką na Facebooku, co brzmi może dziwnie, ale trudno z tym dyskutować – miejsce ósme się należy.

Na kolejnym miejscu znalazło się MTV. Na liście największych zeszłorocznych wyczynów tej stacji wysoko plasuje się rozdanie nagród, w czasie którego Miley Cyrus pokazała na co ją stać. Mówiło się o tym na całym świecie, rzadko pozytywnie, a fanów stacji przybywało. I tak to się kręci w tym biznesie.

Miejsce 6 – Coca-Cola. Kto nie polował na puszkę czy butelkę ze swoim imieniem, „Szefową” lub „Słoneczkiem”, niechaj pierwszy rzuci kamieniem. Żadnych kamieni? „Podziel się radością” wywindowało Coca-Colę chyba we wszystkich możliwych podsumowaniach 2013. Miejmy nadzieję, że ktoś zgarnął za to stosowną premię.

Może to GoogleGlass, a może Google+? Coś na pewno przysporzyło Google fanów. Wybór inicjatyw z „Google” w nazwie jest tak duży, że nie będziemy ich oceniać, wystarczy powiedzieć – 5 miejsce.

Po piątym miejscu czas na czwarte. Nike postawiło w 2013 roku na virale z gwiazdami i to była bardzo dobra decyzja, o czym najlepiej świadczy skok popularności na YouTube.

Robi się gorąco – pierwsza trójka. Ostatnie miejsce na podium – National Geographic. Rok 2013 był dość szczególny dla NG – 125 rocznica powstania. Na YouTube na pewno są znacznie krócej, ale z przytupem. Krótko mówiąc: na pewno chodzi o koty.

Na miejscu drugim Walt Disney. Młodszych pewnie skusiły potwory z „Uniwersytetu Potwornego„, starszych natchnął może film z Tomem Hanksem, z całą pewnością fanów Disneyowi przybyło zauważalnie.

No i w końcu: Samsung Mobile – najpopularniejsza marka w mediach społecznościowych w roku 2013. Galaxy S4 i spore zmiany technologiczne przełożyły się na szalony wzrost popularności w mediach społecznościowych. Na Facebooku przekroczyli już dawno liczbę 31 mln fanów, a to tylko początek…

Na koniec przyjemny akcent graficzny, zapożyczony od Starcount:

top-brands-2013-starcount

Instagram – historia pewnego sukcesu

Instagram to taka magiczna różdżka, która każde zdjęcie potrafi zmienić w małe dzieło sztuki, a każdego posiadacza smartfona w artystę.Poniekąd.

instagram_humor

Oprócz tego niewątpliwie potrafi zmieniać ludzi z dobrym pomysłem w ludzi bardzo bogatych, powoli też pomaga zmienić Facebooka w miejsce jeszcze lepsze i jeszcze bardziej dochodowe.

Trzy lata istnienia Instagramu stały się okazją do publikacji przez We Are Social Media pięknej infografiki prezentującej, co się wydarzyło od października 2010 roku, kiedy to  został stworzony przez Kevina Systroma i Mike’a Kriegera, do teraz. Wygląda to jak szalenie estetyczne success story: po dwóch miesiącach funkcjonowania Instagram miał już milion użytkowników, 10 milionów po 11 miesiącach. Błyskawiczny wzrost popularności trwa wciąż, już pół roku temu przekroczył 150 milionów i nadal się rozwija.

Co sprawiło, że Instagram stał się najpopularniejszym portalem do dzielenia się zdjęciami? Jednocześnie ze wzrostem zainteresowania użytkowników, rosła też inwencja twórców serwisu. Nie zatrzymali się na etapie ładnych filtrów i efektów retro, dołączyli chociażby możliwość publikacji filmów, umożliwili korzystanie z serwisów właścicielom telefonów innych niż iPhone, rozwinęli społecznościową stronę zagadnienia, umożliwili zaawansowaną interakcję użytkowników.

W kwietniu 2012 roku Facebook zainwestował okrągły miliard dolarów i raczej nie żałuje tego kroku, choć kwota z lekka zaszokowała świat. Instagram miał już wtedy 30 mln użytkowników, ale był daleki od zarabiania jakichkolwiek pieniędzy – nie przewidywał jeszcze możliwości reklamowania czegokolwiek. To się oczywiście szybko zmieniło, a inwestycja Marka Zuckerberga wydaje się co najmniej uzasadniona.

Jak możemy się dowiedzieć z infografiki, za pomocą tego serwisu udostępniono już 16 miliardów zdjęć, każdego dnia pojawia się 55 milionów nowych, za którymi idzie 1,2 mld „lajków”. Co się dzieje z tymi wszystkimi zdjęciami? To już temat na zupełnie inny tekst.

 

instagram_story

 

Dorośli też siedzą na fejsie

Media społecznościowe wydają się być stworzone dla nastolatków. Facebook i inne moce piekielne znacząco się przyczyniają do obumierania „normalnych” relacji międzyludzkich, wykrzywiają biednym dzieciom kręgosłupy i odkładają się w postaci dodatkowych kilogramów. Rośnie nam pokolenie ludzi pozbawionych zainteresowań, pasji i znajomych innych niż wirtualni – grzmią specjaliści. Co na to rodzice? Być może wznoszą oczy do nieba lub szukają terapeuty – jak tylko sami oderwą się od komputera czy smartfona – przynajmniej tak to wygląda w USA.

Z badań Pew Reserach Center wynika, że 73 proc. dorosłych Amerykanów korzysta z mediów społecznościowych. Za dorosłych uznano osoby powyżej 18. roku życia, czyli również osoby, które zaprzyjaźniły się z social media jeszcze w wieku nastoletnim, nie mniej jednak – to naprawdę dużo!

Media społecznościowe niejedno mają imię, dlatego warto przyjrzeć się, jak wyglądają dane dotyczące poszczególnych portali:

social_media_users_US

Najpopularniejszym serwisem jest Facebook – tu nie ma zaskoczenia. W 2013 roku korzystało z niego 71 proc. dorosłych Amerykanów. To wzrost o 4 proc. w porównaniu do roku 2012.

Drugie miejsce zajął serwis dla profesjonalistów – Linkedln, któremu również w roku 2013 przybyło użytkowników – z 20 proc. do 22 proc.

Na trzecim miejscu jest Pinterest, z którego korzysta 21 proc. ankietowanych. Pinterest zaliczył największy wzrost – 6 proc. w ciągu roku, co sprawia, Linkedln nie powinien czuć się zbyt bezpiecznie na swojej drugiej pozycji.

Tuż za podium znalazł się Twitter – atrakcyjny dla 18 proc. dorosłych Amerykanów (wzrost o 2 proc. w porównaniu z rokiem 2012). Na miejscu ostatnim Instagram – 17 proc., ale wzrost o 4 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem – można się domyślać, ze to dopiero początek popularności tego serwisu.

Dlaczego nie ma w tym zestawieniu Google+? Bo nie. Nie został uwzględniony w kwestionariuszu – wynika z informacji udzielonych przez Pew.

Oczywiście, korzystać z mediów społecznościowych można czasem, można też i bez przerwy. Pew zbadał również tę sprawę, wyniki nie są zaskakujące.

 

 

social_media_frequency_USA

I co my tu widzimy? 63 proc. użytkowników korzysta z Facebooka codziennie, 22 proc. raz w tygodniu, pozostali sporadycznie – wynika z badań Pew.

Podobnie rozkłada się częstotliwość zaglądania na Instagramnajczęściej codziennie (57 proc. użytkowników). Odwrotnie przedstawiają się dane w przypadku Pinterestu i Linkedln – jak twierdzą użytkownicy, tam się wpada tylko od czasu do czasu. Takich deklaracji udzieliła niemal połowa ankietowanych (45 proc. użytkowników Pinterest i 52 proc. zwolenników Linkedln). W przypadku Linkedln niewielki procent codziennych odwiedzin zastanawia – czyżby był interesujący tylko dla poszukujących pracy? Statystyki Pinterest zastanawiają mniej – jeśli ktoś tam kiedyś był, wie, że to nie jest zajęcie na chwilę.

Ciekawie wyglądają dane dotyczące Twittera – charakter tego serwisu zakłada błyskawiczną wymianę skrótowych informacji, a z badania wynika, że codziennie zagląda tam mniej niż połowa użytkowników.

Dane statystyczne rzadko wywołują namiętności, te jednak budzą co najmniej zainteresowanie: który serwis za rok zajmie zaszczytne drugie miejsce? Szanse mają wszystkie, więcej niż wyrównane. Czas start!