Wpisy

Twittery i inne bajery – przegląd newsów z internetów

Sektor mobilny ma coraz większe znacznie. Dla SEOwców może to być pewien problem, a na pewno zagadnienie ważne, determinujące obecnie wdrażane i planowane strategie, o czym była już mowa na blogu. (Uwaga, nowy algorytm śmiga już oficjalnie od 21 kwietnia!). Dla podglądaczy internetów jest to ciekawe zjawisko, którego skutki zaobserwować można nie tylko w wyszukiwarkach, ale też w danych reklamowych.

Przykład pierwszy z brzegu, chociaż w tym wypadku brzeg jest brzegiem oceanu po drugiej stronie świata: według szacunków Interactive Advertising Bureau w ubiegłym roku w USA nakłady na reklamy internetowe osiągnęły kwotę 49,5 mld dol., co oznacza wzrost o 16 proc. w skali roku. Aż 25 proc. tych pieniędzy zasiliły działania reklamowe prowadzone mobilnie. Poważniejszy zastrzyk finansowy niż kiedykolwiek odnotowało video i social media. I to jest, proszę Państwa, obraz społeczeństwa. W końcu marketerzy inwestują w to, co ma branie. Jeśli chcecie się reklamować, to najlepiej pomyśleć o nośnym społecznościowo video, które dobrze się będzie odtwarzało na smartfonie.

No właśnie – czy na pewno smartfonie? I jakim smartfonie? Tę sprawę zbadał niedawno Gemius. Niemal co trzecia (28 proc.) odsłona w sieci w Polsce pochodzi ze smartfonów i tabletów marki Apple (dane z marca 2015 r.). To o 1/5 więcej niż rok wcześniej w analogicznym okresie, gdy ruch w sieci z urządzeń tego producenta stanowił ponad 23 proc. wszystkich odsłon mobilnych. Co więcej, widać wyraźnie, że w kraju nad Wisłą ruch mobilny z iPhone’a wzrósł rok do roku blisko dwukrotnie (z 9 proc. w marcu 2014 r. do 17 proc. w marcu 2015 r.).

Polscy fani produktów z jabłkiem to jednak grupa znikoma w porównaniu ze swoimi odpowiednikami w Rosji – tam aż 53 proc. odsłon generują produkty Apple. Analitycy tłumaczą to typowo rosyjskim zapotrzebowaniem na gadżety będące wyznacznikiem statusu i prestiżu. Wystarczy jednak spojrzeć na Danię – 80 proc. odsłon pochodzi z iSprzętu, co więcej takie są dane z tego roku, ale tak samo wyglądało to w roku ubiegłym.

Skoro o Apple mowa – wielu generuje odsłony za pomocą obrandowanym jabłkiem sprzętów, wielu jednak nie może – choć bardzo by chciało. Obiektem najbardziej pożądanym jest obecnie Apple Watch. Niektórym szkoda na niego kasy, inni nie zawahali się przed inwestycją, ale jeszcze czekają na realizację zamówienia. Jak żyć bez Apple Watch? Teraz już bez problemu, ponieważ Sketchfab oferuje narzędzie, dzięki któremu można Apple Watch mieć, nawet jeśli się go nie ma. Oczywiście to pozorne posiadanie możliwe jest tylko w internecie, na przeróżnych selfies podbijających media społecznościowe, ale przecież wszyscy wiemy, że to tam dzieje się życie.

Dzięki Sketchfab Twoje selfie może wyglądać tak:

watch-selfie

 

Co ciekawe, wszystko dzieje się w 3D, zegarek można dopasować, a nawet zmienić mu rozmiar, co więcej, to nie tylko selfie z AppleWatch, to jest selfie „zrobione” Apple Watch! Niby nic, a czuje się człowiek królem życia.

Zmieniając temat: bez względu na to, czy masz AppleWatch, apple-cokolwiek-innego czy nie masz, jednego nie zobaczysz w sieci z pewnością: twitterowej aktywności władz Twittera. Najciemniej pod latarnią? Dick Costolo, CEO portalu, publikuje średnio trzy wpisy dziennie, jednak 7 na 11 dyrektorów nie robi tego wcale. Pozostali próbują chyba wyrównać tę zaskakującą statystykę i na przykład Katie Jacobs Stanton, wiceprezes ds. globalnych mediów, wrzuca średnio 9 ćwierków dziennie. Sprawie przyjrzał się Si Dawson, pochodzący z Nowej Zelandii deweloper stron internetowych. Poza twardymi danymi Dawson dostarczył też kilka propozycji interpretacji, zarówno pozytywnej (nie mają nic ciekawego do przekazania, więc nie przekazują, ale angażują się biernie, czyli czytają), jak i negatywnych (nie znają produktu, który tworzą). Twitter sprawy nie skomentował.

Jeśli prawdą jest, że to brak natchnienia stoi za twórczą niemocą władz Twittera, mogą oni skorzystać ze wsparcia Google – AdSense ma nową funkcję, przydatną wydawcom treści internetowej. Dzięki temu narzędziu mogą oni teraz dostawać wskazówki dotyczące promocji treści, czyli rekomendacje dotyczące tego, co warto promować, a co nie, czyli co jest dla odbiorców bardziej „hot”, a co można było sobie darować – Matched content. W praktyce będzie to wyglądało tak, że Google będzie sugerował, które treści należy podłączyć pod dane teksty. W efekcie odbiorca zapoznawszy się z treścią numer 1, będzie miał podsunięta odpowiednią treść 2, a potem kolejne, tak, by zechciał zamieszkać na naszej stronie na zawsze i czytać w nieskończoność.

Matched content to nie jedyna nowinka od Google. Pewną ciekawostką jest fakt, że dzięki Google Street View można zwiedzać kolejne polskie atrakcje turystyczne, m.in. Wilczy Szaniec znajdujący się w okolicach Kętrzyna, łódzkie  zoo i warszawskie Łazienki.  Tę ostatnią wiadomość można jednak swobodnie zlekceważyć na najbliższe kilka miesięcy – polecamy zwiedzanie tych okolic raczej osobiście niż za pomocą Google Street View. Odsłony z urządzeń mobilnych same się nie zrobią:).

 

Media społecznościowe – dzieje się! społecznościowa prasówka …

Media społecznościowe są ucieleśnieniem współczesnego pędu i globalizacji jednocześnie. W Internecie wszystko się rodzi i natychmiast odchodzi w zapomnienie, każda sensacja trwa kilka minut i znika, wyparta przez następny skandal. Co więcej, dzieje się tak w skali globalnej i żadna różnica czasu nie jest przeszkodą, gdy chodzi o tempo rozchodzenia się newsa. Wszystko to sprawia, że gdy przychodzi moment podsumowania, bardzo ciężko jest się zdecydować na najważniejszą wiadomość miesiąca czy tygodnia. A ja sobie właśnie postanowiłam zrobić podsumowanie. Z założenia zupełnie subiektywne, co więcej, absolutnie nie zamierzam wartościować tych zdarzeń czy rozwiązań jako dobrych lub złych albo ważnych, jedyne kryterium to: interesujące. A newsów będzie pięć.

1. Facebook usunął z opcji opisu nastroju „feeling fat”. Można sobie było wybrać taką opcję spośród wielu odmian uczuć i stanów emocjonalnych. W polskiej wersji pozostało „najedzona”, ale wiadomo, że spora jest różnica semantyczna między byciem najedzonym a… No właśnie: uczuciem grubości? Jednym z głównych argumentów przeciwników „feeling fat” było to, że nie ma takiego stanu emocjonalnego, chyba, że ktoś ma zaburzenia odżywiania. I tu się pojawia drugi argument: „feeling fat” uderza w osoby, które cierpią na jadłowstręt psychiczny lub mają skłonności do kompulsywnego objadania. Facebook usunął kontrowersyjną opcję. To jeden z ciekawszych i jednocześnie dobitnych dowodów na to, że w komunikacji z milionami należy zachować wrażliwość i empatię odpowiadające relacjom bliskim i delikatnym.

2. 45 proc. internautów deklaruje, że zdarzyło im się opublikować w sieci zdjęcie typu selfie – wynika z badania Universal McCann. Portal wirtualnemedia.pl poprzedził tę informację wiele mówiącym słówkiem „aż”. Ja bym to chyba przekształciła w „tylko 45 proc. internautów przyznaje, że zdarzyło im się opublikować w sieci zdjęcie typu selfie”. A przynajmniej tak wynika z moich zupełnie nieoficjalnych badań przeprowadzonych za pomocą obserwacji poczynań moich facebookowych poczynań. Jednocześnie jednak przeczytać możemy: ” Do zamiłowania w zdjęciach typu selfie przyznaje się 45 proc. badanych. Potwierdzają oni także, że udostępnienia i polubienia pod ich zdjęciami sprawiają, że czują się szczęśliwsi i bardziej dowartościowani”. No i teraz: kto nigdy z napięciem nie wpatrywał się w przyrost lajków pod zdjęciem, niech pierwszy rzuci kamieniem…

3.  Nawiązując do „napięcia”, które pojawiło się w poprzednim zdaniu: z przeprowadzonych za oceanem badań Pew Foundation wynika, że osoby korzystające z mediów społecznościowych są bardziej narażone na stres niż ludzie, którzy radzą sobie w życiu bez profilu na Facebooku. Różnica nie jest diametralna, ale interesująca: 57 proc. osób aktywnych  społecznościowo przyznaje, że zdarza im się odczuwać stres. Wśród osób niezainteresowanych social media współczynnik ten wynosi 48 proc.  Do życia „zupełnie pozbawionego stresu” przyznaje się 17 proc. społecznościowych aktywistów i 28 proc. osób „offline”.  Tłumaczyć to można presją związaną z koniecznością (?) tworzenia idealnego wizerunku w mediach społecznościowych oraz frustracją wynikającą z oglądania cudzych wspaniałych losów i porównywania ich z własnymi, rzeczywistymi. Poza mniej lub bardziej wydumaną presją wizerunkową, pewnym uzasadnieniem wyników jest też ciągły kontakt z najświeższymi doniesieniami kultury, sztuki i polityki, które również generują presję, tym razem związaną z potrzebą „bycia na czasie” i frustrację wynikającą z nienadążania za światem. Czy te kilka procent różnicy przekonało kogoś, że warto się „wylogować do życia”? Nie? to jedziemy dalej.

4. Facebook przekonuje prasowych gigantów, że warto współpracować. Pomysł jest ciekawy: nie chodzi o postowanie newsów na profilach mediów tylko na tworzenie swoistej gazetki facebookowej. FB stało by się rodzajem mediów, skazanym na olbrzymi zasięg. Szerokie grono odbiorców to łakomy kąsek dla wydawców, jednak cena jest wysoka: reguły w tej grze ustala FB i nie są to reguły łatwe. Treści stają się niemal własnością portalu, a wiadomo, że w tych sprawach FB z trudem idzie na ustępstwa. Scenariusz ten – jeśli się ziści – będzie miał dodatkowy aspekt etyczny: FB zyska niezwykłą ścieżkę lokowania reklam w swoim pozornie newsowym przekazanie. Nie banery, nie reklamy, nie posty sponsorowane, tylko lokowanie marek i produktów w pozornie profesjonalnym przekazie. A wydawało się, że oferta reklamowa FB jest ograniczona…

5. Na początku marca Facebook zapowiedział, a potem zrealizował nowe, lepsze liczenie fanów. Spore ofiary w ludziach: fanpage’e straciły po 3-4 proc. polubień. Pisząc „ofiary w ludziach” mam oczywiście na myśli nie stracone martwe dusze i inne fikcyjne profile, ale ból (zupełnie pozbawiony nadziei) social media nindżów.

Z danych firmy Quintly wynika, że strony mające ponad 1 milion fanów straciły średnio ponad 4 proc. liczby polubień, a fanpage z mniej niż 1 milionem fanów odnotowały średnio blisko 3-proc. spadek liczby „like’ów”.

No i jak tu korzystać z mediów społecznościowych i unikać stresu, ja się pytam?

 

 

Facebook podsumowuje i zapowiada nowości

Aż trudno w to uwierzyć – Facebook obchodzi 10-lecie. Obchodzi na bogato, czyli podsumował dotychczasowe dokonania i zapowiedział nowości.

Zapowiedzi wyglądają interesująco, choć żadna z nich tak naprawdę nie jest nowością – wszystko jakieś dziwnie znajome.

Po pierwsze, Twitterem trącająca opcja „Trendy„. Pojawić się ma to nad boksem informującym o potencjalnych znajomych i zawierać ma odnośniki do najczęściej pojawiających się tematów. Od Twittera różnić się ma dodatkowym opisem. Oczywiście, wszystko ma być dopasowane do indywidualnych preferencji i zainteresowań użytkownika. Pożyjemy, zobaczymy, istnieją podejrzenia, że będzie to broń masowego rażenia i świetne źródło wiedzy dla reklamy.

Po drugie, Facebook planuje zmasowany atak aplikacji mobilnych. Jeszcze w tym miesiącu pojawić się ma Facebook Paperczytnik RSS zintegrowany z serwisem. Ta integracja różnić ma Paper od istniejącego już na rynku programu Flipboard. Warto zauważyć, że niektóre zagraniczne serwisy podając tę informację, często przesuwają akcent z Facebooka na Flipboard własnie, czyli nie „nowa aplikacja FB„, tylko „powstaje coś podobnego do Flipboard„. Różnice jednak mają być wyraźne, jak zapowiada Facebook.  Treści, ukazujące się w postaci wirtualnego czasopisma, skoncentrowane mają być na linkach udostępnianych przez użytkowników.

The Verge donosi, że w następnej kolejności zadebiutować ma zintegrowany z serwisem kalendarz, a potem mobilny system płatności i wyszukiwarka bazująca na mechanizmie Graph Search. Część z tych planów Mark Zuckerberg ujawnić ma podczas swojego wystąpienia na targach MWC w Barcelonie, które rozpoczną się 24 lutego br.

Nie jest to pierwsza próba zaistnienia Facebooka na rynku aplikacji mobilnych, zobaczymy, jak pójdzie mu tym razem.

A skoro mowa o innych, starszych inicjatywach: z okazji 10-lecia Facebooka irlandzka firma marketingowa DPFOC opublikowała infografikę prezentującą na osi czasu losy amerykańskiego giganta. Dowiedzieć się z niej można wielu ciekawych rzeczy. Osobiście za najciekawszy wątek uznałam fragment „Fake Facebook”. Czy wiedzieliście, że co dziesiąte konto na FB to fake? Czy wiecie, ile kont należy do zmarłych użytkowników? Jak myślicie, ile jest profili, których jedynym zadaniem jest sianie SPAMu?

Odpowiedzi na te i wiele innych pytań poniżej:

dpfoc-facebook-10y-infographic

Marki, które zawojowały social media w 2013 – TOP 10

Początek nowego roku, czyli koniec starego. Doskonały moment by zatrzymać się i rzucić krytyczne spojrzenie na przeszłość. Rzucanie krytycznych spojrzeń i wyciąganie wniosków (a czasem brudów) to domena licznych firm i instytucji badawczych. Liczba kolejnych mniej lub bardziej wiarygodnych zestawień i podsumowań roku 2013 rośnie proporcjonalnie do spadku zasięgu postów na Facebooku, niektóre można przemilczeć, inne przywoływać i analizować warto, jak choćby poniższe.

Starcount przyjrzał się popularności marek w mediach społecznościowych – zebrał dane z Facebooka, YouTube i innych podobnych portali, zsumował i stworzył całkiem wiarygodne TOP10. Co z niego wynika?

W dużym skrócie: sprawiedliwość nie istnieje. Do TOP10 trafiły firmy, które wyłożyły gigantyczne pieniądze na fantastyczne inwestycje, dokonywały czynów innowacyjnych, a przynajmniej imponujących, ale też marki, których największym osiągnięciem była organizacja dużej, ale dość dyskusyjnej imprezy.

W celu budowania napięcia zacznę od końca:

Miejsce 10 zajął YouTube – dość ciekawy przypadek: sukces w mediach społecznościowych odniosło medium społecznościowe w wyniku powiązań z medium społecznościowym… Czyli: w 2013 roku gwałtownie wzrosła popularność YouTube na Google+. Przypadek? Nie sądzę.

Miejsce 9 – Instagram. Cóż, wiadomo, że to właśnie tam focia z rąsi wychodzi najlepiej, że o foodporn nie wspomnę… Są powody do lubienia. O znaczeniu Instagramu najlepiej świadczy fakt, że już o nim pisaliśmy TU.

Korowód portali społecznościowych trwa, czas na Facebooka. Facebook jest najbardziej lubianą marką na Facebooku, co brzmi może dziwnie, ale trudno z tym dyskutować – miejsce ósme się należy.

Na kolejnym miejscu znalazło się MTV. Na liście największych zeszłorocznych wyczynów tej stacji wysoko plasuje się rozdanie nagród, w czasie którego Miley Cyrus pokazała na co ją stać. Mówiło się o tym na całym świecie, rzadko pozytywnie, a fanów stacji przybywało. I tak to się kręci w tym biznesie.

Miejsce 6 – Coca-Cola. Kto nie polował na puszkę czy butelkę ze swoim imieniem, „Szefową” lub „Słoneczkiem”, niechaj pierwszy rzuci kamieniem. Żadnych kamieni? „Podziel się radością” wywindowało Coca-Colę chyba we wszystkich możliwych podsumowaniach 2013. Miejmy nadzieję, że ktoś zgarnął za to stosowną premię.

Może to GoogleGlass, a może Google+? Coś na pewno przysporzyło Google fanów. Wybór inicjatyw z „Google” w nazwie jest tak duży, że nie będziemy ich oceniać, wystarczy powiedzieć – 5 miejsce.

Po piątym miejscu czas na czwarte. Nike postawiło w 2013 roku na virale z gwiazdami i to była bardzo dobra decyzja, o czym najlepiej świadczy skok popularności na YouTube.

Robi się gorąco – pierwsza trójka. Ostatnie miejsce na podium – National Geographic. Rok 2013 był dość szczególny dla NG – 125 rocznica powstania. Na YouTube na pewno są znacznie krócej, ale z przytupem. Krótko mówiąc: na pewno chodzi o koty.

Na miejscu drugim Walt Disney. Młodszych pewnie skusiły potwory z „Uniwersytetu Potwornego„, starszych natchnął może film z Tomem Hanksem, z całą pewnością fanów Disneyowi przybyło zauważalnie.

No i w końcu: Samsung Mobile – najpopularniejsza marka w mediach społecznościowych w roku 2013. Galaxy S4 i spore zmiany technologiczne przełożyły się na szalony wzrost popularności w mediach społecznościowych. Na Facebooku przekroczyli już dawno liczbę 31 mln fanów, a to tylko początek…

Na koniec przyjemny akcent graficzny, zapożyczony od Starcount:

top-brands-2013-starcount

Instagram – historia pewnego sukcesu

Instagram to taka magiczna różdżka, która każde zdjęcie potrafi zmienić w małe dzieło sztuki, a każdego posiadacza smartfona w artystę.Poniekąd.

instagram_humor

Oprócz tego niewątpliwie potrafi zmieniać ludzi z dobrym pomysłem w ludzi bardzo bogatych, powoli też pomaga zmienić Facebooka w miejsce jeszcze lepsze i jeszcze bardziej dochodowe.

Trzy lata istnienia Instagramu stały się okazją do publikacji przez We Are Social Media pięknej infografiki prezentującej, co się wydarzyło od października 2010 roku, kiedy to  został stworzony przez Kevina Systroma i Mike’a Kriegera, do teraz. Wygląda to jak szalenie estetyczne success story: po dwóch miesiącach funkcjonowania Instagram miał już milion użytkowników, 10 milionów po 11 miesiącach. Błyskawiczny wzrost popularności trwa wciąż, już pół roku temu przekroczył 150 milionów i nadal się rozwija.

Co sprawiło, że Instagram stał się najpopularniejszym portalem do dzielenia się zdjęciami? Jednocześnie ze wzrostem zainteresowania użytkowników, rosła też inwencja twórców serwisu. Nie zatrzymali się na etapie ładnych filtrów i efektów retro, dołączyli chociażby możliwość publikacji filmów, umożliwili korzystanie z serwisów właścicielom telefonów innych niż iPhone, rozwinęli społecznościową stronę zagadnienia, umożliwili zaawansowaną interakcję użytkowników.

W kwietniu 2012 roku Facebook zainwestował okrągły miliard dolarów i raczej nie żałuje tego kroku, choć kwota z lekka zaszokowała świat. Instagram miał już wtedy 30 mln użytkowników, ale był daleki od zarabiania jakichkolwiek pieniędzy – nie przewidywał jeszcze możliwości reklamowania czegokolwiek. To się oczywiście szybko zmieniło, a inwestycja Marka Zuckerberga wydaje się co najmniej uzasadniona.

Jak możemy się dowiedzieć z infografiki, za pomocą tego serwisu udostępniono już 16 miliardów zdjęć, każdego dnia pojawia się 55 milionów nowych, za którymi idzie 1,2 mld „lajków”. Co się dzieje z tymi wszystkimi zdjęciami? To już temat na zupełnie inny tekst.

 

instagram_story

 

Dorośli też siedzą na fejsie

Media społecznościowe wydają się być stworzone dla nastolatków. Facebook i inne moce piekielne znacząco się przyczyniają do obumierania „normalnych” relacji międzyludzkich, wykrzywiają biednym dzieciom kręgosłupy i odkładają się w postaci dodatkowych kilogramów. Rośnie nam pokolenie ludzi pozbawionych zainteresowań, pasji i znajomych innych niż wirtualni – grzmią specjaliści. Co na to rodzice? Być może wznoszą oczy do nieba lub szukają terapeuty – jak tylko sami oderwą się od komputera czy smartfona – przynajmniej tak to wygląda w USA.

Z badań Pew Reserach Center wynika, że 73 proc. dorosłych Amerykanów korzysta z mediów społecznościowych. Za dorosłych uznano osoby powyżej 18. roku życia, czyli również osoby, które zaprzyjaźniły się z social media jeszcze w wieku nastoletnim, nie mniej jednak – to naprawdę dużo!

Media społecznościowe niejedno mają imię, dlatego warto przyjrzeć się, jak wyglądają dane dotyczące poszczególnych portali:

social_media_users_US

Najpopularniejszym serwisem jest Facebook – tu nie ma zaskoczenia. W 2013 roku korzystało z niego 71 proc. dorosłych Amerykanów. To wzrost o 4 proc. w porównaniu do roku 2012.

Drugie miejsce zajął serwis dla profesjonalistów – Linkedln, któremu również w roku 2013 przybyło użytkowników – z 20 proc. do 22 proc.

Na trzecim miejscu jest Pinterest, z którego korzysta 21 proc. ankietowanych. Pinterest zaliczył największy wzrost – 6 proc. w ciągu roku, co sprawia, Linkedln nie powinien czuć się zbyt bezpiecznie na swojej drugiej pozycji.

Tuż za podium znalazł się Twitter – atrakcyjny dla 18 proc. dorosłych Amerykanów (wzrost o 2 proc. w porównaniu z rokiem 2012). Na miejscu ostatnim Instagram – 17 proc., ale wzrost o 4 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem – można się domyślać, ze to dopiero początek popularności tego serwisu.

Dlaczego nie ma w tym zestawieniu Google+? Bo nie. Nie został uwzględniony w kwestionariuszu – wynika z informacji udzielonych przez Pew.

Oczywiście, korzystać z mediów społecznościowych można czasem, można też i bez przerwy. Pew zbadał również tę sprawę, wyniki nie są zaskakujące.

 

 

social_media_frequency_USA

I co my tu widzimy? 63 proc. użytkowników korzysta z Facebooka codziennie, 22 proc. raz w tygodniu, pozostali sporadycznie – wynika z badań Pew.

Podobnie rozkłada się częstotliwość zaglądania na Instagramnajczęściej codziennie (57 proc. użytkowników). Odwrotnie przedstawiają się dane w przypadku Pinterestu i Linkedln – jak twierdzą użytkownicy, tam się wpada tylko od czasu do czasu. Takich deklaracji udzieliła niemal połowa ankietowanych (45 proc. użytkowników Pinterest i 52 proc. zwolenników Linkedln). W przypadku Linkedln niewielki procent codziennych odwiedzin zastanawia – czyżby był interesujący tylko dla poszukujących pracy? Statystyki Pinterest zastanawiają mniej – jeśli ktoś tam kiedyś był, wie, że to nie jest zajęcie na chwilę.

Ciekawie wyglądają dane dotyczące Twittera – charakter tego serwisu zakłada błyskawiczną wymianę skrótowych informacji, a z badania wynika, że codziennie zagląda tam mniej niż połowa użytkowników.

Dane statystyczne rzadko wywołują namiętności, te jednak budzą co najmniej zainteresowanie: który serwis za rok zajmie zaszczytne drugie miejsce? Szanse mają wszystkie, więcej niż wyrównane. Czas start!

 

 

Społecznościowy turniej miast

Staropolskie przysłowie „jeśli nie ma Cię na Facebooku – nie istniejesz”, dotyczy nie tylko ludzi, ale – może nawet przede wszystkim – firm i instytucji, a miasta i regiony poniekąd do takowych należą. Miasta i wsie, polskie i zagraniczne, jeśli chcą mieć wpływ na swój wizerunek, muszą w sieci istnieć, na dodatek istnieć mądrze. Jak im to wychodzi? Dyskutowano o tym niedawno w ramach konferencji SmartMetropolia. Sotrender przygotował na tę okazję interesującą prezentację, którą można sobie obejrzeć tutaj.

Z badań Sotrendera wynika, iż Wrocław społecznościowo na głowę bije Warszawę. Zresztą – nie tylko Wrocław: stolica dostaje w internecie solidne cięgi również od Poznania i Gdańska.

 

polskie_miasta_w_social_media

Warto zauważyć, że dzieje się tak jednak tylko wtedy, gdy omawiamy popularność miast na podstawie ich oficjalnych kont. Oficjalny profil miasta to takie miejsce, w którym internauta powinien być obsługiwany jak w prawdziwym Biurze Obsługi, uzyskiwać pomoc i informacje. Bardzo możliwe, że niewielka popularność tych profili świadczy o tym, że tak się właśnie dzieje, w tej najgorszej urzędniczej wersji;). Oficjalny profil miasta powinien prezentować jego walory, wydarzenia kulturalne i wszelkie inne ciekawe inicjatywy, być wizytówką i zaproszeniem.

Powinien – nie znaczy, że jest. Wystarczy rzucić okiem na powyższą tabelkę, by zauważyć, jak niewiele miast dostrzegło potęgę Instagramu. Czy Warszawa wyglądałaby źle w podrasowanej filtrami wersji retro? Nie sądzę, ale ludzie odpowiedzialni za promocję najwyraźniej mają w tej sprawie wątpliwości.

Szczęście w nieszczęściu – poza miejskimi działami promocji są jeszcze inicjatywy oddolne, pasjonaci, miłośnicy i piewcy urody miast. Poniżej zestawienie Sotrendera prezentujące popularność miast na Facebooku – profile oficjalne i nieoficjalne.

miasta_w_sm_nieoficjalne

 

Z danych dotyczących profilu „Warszawa Nieznana” wynika wyraźnie, że stolica bliska jest wielu sercom i lajkom. Dodanie nieoficjalnych inicjatyw do zestawienia nie zmieniło jednak widocznej już wcześniej tendencji – Poznań i Wrocław społecznościową potęgą są i basta.

Sotrender zbadał popularność największych polskich miast. Nie w samych największych miastach żyją jednak internauci, dlatego z ciekawości sprawdziłam internetowe funkcjonowanie mojego rodzinnego Olsztyna. Wynik zbliżony do Warszawy – oczywiście nie mówię tu o liczbach. Oficjalny profil miasta ma ok. 4 tys. fanów, nieoficjalny „Olsztyn Żyje” – ponad 8 tys., tak jak „Olsztyn wczoraj„. Są jeszcze „Olsztyn – miasto problem” i „Forum rozwoju Olsztyna” z liczbą fanów oscylującą w okolicach 3 tys.  No cóż, nie wygląda to za dobrze.

Dla porównania (choć raczej Olsztyna porównywać z tym nie należy) dane dotyczące miast amerykańskich. Infografika uwodzi urodą, dane robią wrażenie. Enjoy.

amerykanskie_miasta_w_social_media

Kultura obrazkowa rządzi

Dzień dobry Państwu!

Jest niedziela, piętnasty dzień grudnia, godzina 11:00. Nie wiem, czy jest to zjawisko reprezentatywne dla całego narodu albo chociaż całego internetu, ale ja osobiście zdążyłam dziś opublikować na swoim prywatnym profilu na Facebooku jedno zdjęcie mojego autorstwa oraz jeden śmieszny obrazek, który podsunął mi Pinterest. Oznacza to, że już od rana jestem zarówno kreatorem, jak i kuratorem, jak to ładnie nazwał w swoim raporcie PEW.

Umieszczenie na Facebooku zdjęcia autorskiego – bez względu na to, czy były to koty, śniadanie czy widok z okna – sprawiło, że stałam się przedstawicielką 54 proc. dorosłych internautów, którzy publikują swoje zdjęcia i filmy. Rok temu, jak szacuje PEW, było to działanie charakterystyczne dla 46 proc. użytkowników sieci.

Puszczenie w obieg zdjęcia lub filmu, którego nie jestem autorką, lecz fanką (ewentualnie hejterką) czyni mnie członkinią statystycznej rodziny, do której zalicza się 47 proc. internautów. Rok temu było nas „zaledwie” 41 proc.

Przynależność do obu tych grup jednocześnie jest charakterystyczna dla 40 proc. użytkowników internetu.

Kreatorzy – jak to twórczo brzmi! – dzielą się na osoby, które opublikowały zdjęcia (52 proc, użytkowników internetu) oraz te, które stawiają na video (26 proc. ). I tu uwaga autorki: raport PEW, który tu niniejszym przestawiam, opublikowany został 28 października. Bazuje on na danych zbieranych od 3 do 6 października. Warto zauważyć, że pod koniec czerwca Instagram wprowadził możliwość publikowania filmów. Jestem więcej niż pewna, że jak tylko się to trochę rozkręci, statystyki dotyczące publikowania video pójdą w górę.

Kuratorzy chętniej wyszukują i puszczają w obieg obrazki (42 proc. ) niż filmy (36 proc.).

PEW przyjrzał się też – choć w okrojonym zakresie, bo nie mówimy tu już o „całym świecie i internecie” – użytkownikom telefonów komórkowych (za których uznał 92 proc. Amerykanów) i smartfonów (58 proc. Amerykanów). PEW przyznaje, że za takie badanie wziął się pierwszy raz, stąd brak danych porównawczych.  9 proc. ankietowanych posiadaczy komórek ma zainstalowany Snapchat, 18 proc. postawiło na Instagram.

Na zakończenie, żeby umocnić pozycję kuratora, publikuję niniejszym starą, ale jarą grafikę prezentującą różnice między poszczególnymi serwisami społecznościowymi. To oczywiście kwestia gustu, ale w odniesieniu do tego konkretnego przypadku – jedzenia pączka – nie jestem pewna, czy wolę publikacje obrazkowe czy tekstowe, czy w ogóle chciałabym wrócić do czasów, kiedy #foodporn nie był tak popularny.

social_media_roznice