Twittery i inne bajery – przegląd newsów z internetów

Sektor mobilny ma coraz większe znacznie. Dla SEOwców może to być pewien problem, a na pewno zagadnienie ważne, determinujące obecnie wdrażane i planowane strategie, o czym była już mowa na blogu. (Uwaga, nowy algorytm śmiga już oficjalnie od 21 kwietnia!). Dla podglądaczy internetów jest to ciekawe zjawisko, którego skutki zaobserwować można nie tylko w wyszukiwarkach, ale też w danych reklamowych.

Przykład pierwszy z brzegu, chociaż w tym wypadku brzeg jest brzegiem oceanu po drugiej stronie świata: według szacunków Interactive Advertising Bureau w ubiegłym roku w USA nakłady na reklamy internetowe osiągnęły kwotę 49,5 mld dol., co oznacza wzrost o 16 proc. w skali roku. Aż 25 proc. tych pieniędzy zasiliły działania reklamowe prowadzone mobilnie. Poważniejszy zastrzyk finansowy niż kiedykolwiek odnotowało video i social media. I to jest, proszę Państwa, obraz społeczeństwa. W końcu marketerzy inwestują w to, co ma branie. Jeśli chcecie się reklamować, to najlepiej pomyśleć o nośnym społecznościowo video, które dobrze się będzie odtwarzało na smartfonie.

No właśnie – czy na pewno smartfonie? I jakim smartfonie? Tę sprawę zbadał niedawno Gemius. Niemal co trzecia (28 proc.) odsłona w sieci w Polsce pochodzi ze smartfonów i tabletów marki Apple (dane z marca 2015 r.). To o 1/5 więcej niż rok wcześniej w analogicznym okresie, gdy ruch w sieci z urządzeń tego producenta stanowił ponad 23 proc. wszystkich odsłon mobilnych. Co więcej, widać wyraźnie, że w kraju nad Wisłą ruch mobilny z iPhone’a wzrósł rok do roku blisko dwukrotnie (z 9 proc. w marcu 2014 r. do 17 proc. w marcu 2015 r.).

Polscy fani produktów z jabłkiem to jednak grupa znikoma w porównaniu ze swoimi odpowiednikami w Rosji – tam aż 53 proc. odsłon generują produkty Apple. Analitycy tłumaczą to typowo rosyjskim zapotrzebowaniem na gadżety będące wyznacznikiem statusu i prestiżu. Wystarczy jednak spojrzeć na Danię – 80 proc. odsłon pochodzi z iSprzętu, co więcej takie są dane z tego roku, ale tak samo wyglądało to w roku ubiegłym.

Skoro o Apple mowa – wielu generuje odsłony za pomocą obrandowanym jabłkiem sprzętów, wielu jednak nie może – choć bardzo by chciało. Obiektem najbardziej pożądanym jest obecnie Apple Watch. Niektórym szkoda na niego kasy, inni nie zawahali się przed inwestycją, ale jeszcze czekają na realizację zamówienia. Jak żyć bez Apple Watch? Teraz już bez problemu, ponieważ Sketchfab oferuje narzędzie, dzięki któremu można Apple Watch mieć, nawet jeśli się go nie ma. Oczywiście to pozorne posiadanie możliwe jest tylko w internecie, na przeróżnych selfies podbijających media społecznościowe, ale przecież wszyscy wiemy, że to tam dzieje się życie.

Dzięki Sketchfab Twoje selfie może wyglądać tak:

watch-selfie

 

Co ciekawe, wszystko dzieje się w 3D, zegarek można dopasować, a nawet zmienić mu rozmiar, co więcej, to nie tylko selfie z AppleWatch, to jest selfie „zrobione” Apple Watch! Niby nic, a czuje się człowiek królem życia.

Zmieniając temat: bez względu na to, czy masz AppleWatch, apple-cokolwiek-innego czy nie masz, jednego nie zobaczysz w sieci z pewnością: twitterowej aktywności władz Twittera. Najciemniej pod latarnią? Dick Costolo, CEO portalu, publikuje średnio trzy wpisy dziennie, jednak 7 na 11 dyrektorów nie robi tego wcale. Pozostali próbują chyba wyrównać tę zaskakującą statystykę i na przykład Katie Jacobs Stanton, wiceprezes ds. globalnych mediów, wrzuca średnio 9 ćwierków dziennie. Sprawie przyjrzał się Si Dawson, pochodzący z Nowej Zelandii deweloper stron internetowych. Poza twardymi danymi Dawson dostarczył też kilka propozycji interpretacji, zarówno pozytywnej (nie mają nic ciekawego do przekazania, więc nie przekazują, ale angażują się biernie, czyli czytają), jak i negatywnych (nie znają produktu, który tworzą). Twitter sprawy nie skomentował.

Jeśli prawdą jest, że to brak natchnienia stoi za twórczą niemocą władz Twittera, mogą oni skorzystać ze wsparcia Google – AdSense ma nową funkcję, przydatną wydawcom treści internetowej. Dzięki temu narzędziu mogą oni teraz dostawać wskazówki dotyczące promocji treści, czyli rekomendacje dotyczące tego, co warto promować, a co nie, czyli co jest dla odbiorców bardziej „hot”, a co można było sobie darować – Matched content. W praktyce będzie to wyglądało tak, że Google będzie sugerował, które treści należy podłączyć pod dane teksty. W efekcie odbiorca zapoznawszy się z treścią numer 1, będzie miał podsunięta odpowiednią treść 2, a potem kolejne, tak, by zechciał zamieszkać na naszej stronie na zawsze i czytać w nieskończoność.

Matched content to nie jedyna nowinka od Google. Pewną ciekawostką jest fakt, że dzięki Google Street View można zwiedzać kolejne polskie atrakcje turystyczne, m.in. Wilczy Szaniec znajdujący się w okolicach Kętrzyna, łódzkie  zoo i warszawskie Łazienki.  Tę ostatnią wiadomość można jednak swobodnie zlekceważyć na najbliższe kilka miesięcy – polecamy zwiedzanie tych okolic raczej osobiście niż za pomocą Google Street View. Odsłony z urządzeń mobilnych same się nie zrobią:).

 

Jak zostać badaczem SEO w weekend – dobra analiza SEO

Oczywiście: znawcą SEO nikt nie zostanie w weekend, a już na pewno na poziom eksperta nie wskakuje się za pomocą przeczytania jego posta, nawet posta na tym blogu. Jednym tekstem i w jeden weekend można jednak zrobić krok w stronę lepszego zrozumienia SEO. Jeden tekst może być źródłem patentu na skuteczne podejście do sprawy. Mam nadzieję, że ten tekst będzie na to szansą.

Badanie, analizowanie i zgłębianie SEO zaczyna się w momencie, kiedy przestajemy przyjmować na wiarę wszystko, co nam pokazuje Google. Prawdziwe SEO rodzi się w chwili, kiedy patrzymy na statystki i zastanawiamy się, skąd wzięły się dane, które są nam prezentowane, jakie zjawiska miały na nie wpływ i jak my możemy je kształtować. Możemy zakończyć działanie na etapie, kiedy Google informuje, że wprowadził nowy algorytm i że jest 200 czynników, od których zależy nasze pozycjonowanie. Możemy też jednak próbować dowiedzieć się, co to za czynniki są i jak możemy je wykorzystać lub przechytrzyć. Jak każda nauka, analiza  SEO wymaga pytań, wątpliwości i dociekań. Ciekawość dziecka, żądza wiedzy i otwartość na wyzwania to podstawowe cechy specjalisty SEO.

To jest ciekawy paradoks SEO: z jednej strony wymaga od nas stawiania pytań, z drugiej zaś – nie gwarantuje żadnych pewnych odpowiedzi. Pozycjonowanie i walka z Google to ciągłe bazowanie na domysłach. Niektórzy domyślają się trafniej niż inni, co winduje ich na pozycję liderów. Najskuteczniejszym wstępem udanego szacowania reguł Google jest analiza statystyk, przede wszystkim zaś szukanie między nimi korelacji. Konieczne jest spojrzenie panoramiczne, wieloaspektowe, porównywanie i szukanie zależności. Tak pracują najlepsi.

Istnieje wiele popularnych teorii, którym można zawierzyć lub nie – dotyczy to na przykład wpływu popularności w social media na pozycjonowanie w wyszukiwarce. Dość częste jest myślenie, że wpływ ten jest bardzo poważny i bardzo pozytywny. Badacz SEO nie idzie jednak tropem takich ogólnych przekonań, tylko gromadzi dane i porównuje je, tak długo, aż uda mu się dostrzec, jak w rzeczywistości układa się współpraca między mediami społecznościowymi i Google. Samodzielne wysnucie wniosków i budowanie strategii na podstawie analizy SEO daje większe szanse na sukces niż spokojne dreptanie utartą ścieżką stereotypów.

Skuteczna analiza SEO – jak zacząć?

SEO to działanie na danych, które należy gromadzić i analizować. Dla wielu pierwszym skojarzeniem ze słowem „analiza” jest Excel i jest to bardzo dobre skojarzenie. Microsoft Excel to narzędzie jednocześnie proste i szalenie skomplikowane – wszystko zależy od tego, na jak zaawansowanym poziomie z niego korzystamy. Oczywistym jest, że im bardziej zaawansowany poziom, tym większy potencjał, dlatego warto zgłębić istotę i funkcjonalność arkuszy kalkulacyjnych. W sieci, ale też w realu, znaleźć można wiele kursów i podręczników, które uczą, jak z Excela wyciągnąć to, co najlepsze. Uwierzcie, pomaga uporządkować nawet największe ilości najbardziej różnorodnych danych. Warto pamiętać, że Excel to pomysł na porządkowanie danych, przydatne są jednak też narzędzia, które owe dane zbierają.

Kolejnym krokiem jest zrozumienie istoty tego, na czym działasz, czyli metryki i tego, czym w rzeczywistości są one dla strony.  Najlepszym sposobem na zbadanie tej sprawy jest przebrnięcie przez wiele stron i wiele metryk, tak, by ich idea i wartość stały się jasne.

Kiedy już wiesz, na czym pracujesz i jakie masz do tego narzędzia, możesz postawić pytania. Pytania są po to, by wiedzieć, które obszary są interesujące. Pytania są też po to, by przyniosły odpowiedzi, na których będzie można zbudować strategię działania. Pytanie nie może być ogólne, czyli nie pytamy (choć pytamy:)), jak mieć dobrą pozycję w wyszukiwarce. Znacznie lepszym pytaniem jest: „Jaki wpływ na pozycjonowanie ma posiadanie przez stronę mobilnej wersji?”.

Takie pytanie to punkt zaczepienia – od tej pory wiemy już, czego szukamy, jakie dane są nam potrzebne. Gromadzimy wszelkie możliwe informacje, z naciskiem na przeszukiwanie wyników wyszukiwania, a nie publikacji na branżowych blogach. Zbieramy materiał dowodowy, porównujemy, zestawiamy i już mamy pierwsze własne spostrzeżenia.

Następnym krokiem jest dobudowywanie pytań, na przykład o powiązanie mediów społecznościowych i pozycjonowania. Takie pytanie generuje kolejne przeszukania, porównania i zestawienia, na końcu dając nam wynik, który jest istotny nie tylko sam w sobie, ale jest już czynnikiem, którego wpływ na pozycjonowanie możemy porównać z innymi potencjalnymi czynnikami.

Świetną przykładową analizę w odniesieniu do swoich narzędzie przeprowadził SEMrush. Zbadane zostały powiązania między pozycjonowaniem stron a aktywnością wokół nich w mediach społecznościowych. Hipoteza badawcza brzmiała: „share’owanie poprawia statystyki”. Czy na pewno?

Metryki

Po użyciu kilku metryk (które przykładowo pokazuje estymację ruchu przychodzącego dla danego słowa kluczowego) okazało się , że korelacja miedzy share’owaniem treści a pozycjonowaniem strony wynosi jedynie 1%. Dla tych samych stron i aktywności sprawdzono jednak powiązania między aktywnościami społecznościowymi a rosnącą liczbą słów kluczowych, okazało się, że korelacja wynosi 59%, a to już jest solidna wartość. Jednocześnie nasuwa się wniosek, że każdy problem należy podejść z kilku stron, bo nie zawsze jedna prawdziwa odpowiedź jest wyczerpaniem tematu.

Google nieustannie utrzymuje, że aktywność w mediach społecznościowych nie wpływa bezpośrednio na algorytm. Specjaliści zgadzają się z tym założeniem. Korelacja na poziomie 70% występuje między liczbą domen linkujących a share’ami. Jak podaje Majestic SEO może wzrosnąć do 81% jeśli strona, do której linkujemy cieszy się zaufaniem Google. 76% wynika z korelacji między liczbą słów kluczowych a ilością linków pochodzących z zaufanych stron oraz udostępnień w social media.

Wnioski

Wszystko to prowadzi do prostego wniosku, że Google faworyzuje wzrastające ilości słów kluczowych i zaufane domeny. Powyższy wywód prosty i trafny, a przede wszystkim umiejetnie udowadniający, że warto każdą sprawę sprawdzić wszechstronnie.

Patrząc na te dane nasuwa się wniosek, że social shares i zaplecze jakościowych back-linków pomaga zdobyć dobrą pozycję. Dlatego jeśli tworzysz treść można stwierdzić, że kluczowe wskaźniki efektywności to podlinkowanie treści oraz „rozgłos” zdobyty w mediach społecznościowych.

Podsumowując: ciekawość i analityczny umysł (lub analityczny arkusz kalkulacyjny), jak najwięcej danych i jak najwięcej pytań stawianych tym danym to podstawa sukcesu każdego badacza SEO. Jeśli chcemy zajmować się pozycjonowaniem skutecznie i tworzyć dobrą analizę SEO, obudźmy w sobie ciekawość na wiosnę:).

 

Media społecznościowe – dzieje się! społecznościowa prasówka …

Media społecznościowe są ucieleśnieniem współczesnego pędu i globalizacji jednocześnie. W Internecie wszystko się rodzi i natychmiast odchodzi w zapomnienie, każda sensacja trwa kilka minut i znika, wyparta przez następny skandal. Co więcej, dzieje się tak w skali globalnej i żadna różnica czasu nie jest przeszkodą, gdy chodzi o tempo rozchodzenia się newsa. Wszystko to sprawia, że gdy przychodzi moment podsumowania, bardzo ciężko jest się zdecydować na najważniejszą wiadomość miesiąca czy tygodnia. A ja sobie właśnie postanowiłam zrobić podsumowanie. Z założenia zupełnie subiektywne, co więcej, absolutnie nie zamierzam wartościować tych zdarzeń czy rozwiązań jako dobrych lub złych albo ważnych, jedyne kryterium to: interesujące. A newsów będzie pięć.

1. Facebook usunął z opcji opisu nastroju „feeling fat”. Można sobie było wybrać taką opcję spośród wielu odmian uczuć i stanów emocjonalnych. W polskiej wersji pozostało „najedzona”, ale wiadomo, że spora jest różnica semantyczna między byciem najedzonym a… No właśnie: uczuciem grubości? Jednym z głównych argumentów przeciwników „feeling fat” było to, że nie ma takiego stanu emocjonalnego, chyba, że ktoś ma zaburzenia odżywiania. I tu się pojawia drugi argument: „feeling fat” uderza w osoby, które cierpią na jadłowstręt psychiczny lub mają skłonności do kompulsywnego objadania. Facebook usunął kontrowersyjną opcję. To jeden z ciekawszych i jednocześnie dobitnych dowodów na to, że w komunikacji z milionami należy zachować wrażliwość i empatię odpowiadające relacjom bliskim i delikatnym.

2. 45 proc. internautów deklaruje, że zdarzyło im się opublikować w sieci zdjęcie typu selfie – wynika z badania Universal McCann. Portal wirtualnemedia.pl poprzedził tę informację wiele mówiącym słówkiem „aż”. Ja bym to chyba przekształciła w „tylko 45 proc. internautów przyznaje, że zdarzyło im się opublikować w sieci zdjęcie typu selfie”. A przynajmniej tak wynika z moich zupełnie nieoficjalnych badań przeprowadzonych za pomocą obserwacji poczynań moich facebookowych poczynań. Jednocześnie jednak przeczytać możemy: ” Do zamiłowania w zdjęciach typu selfie przyznaje się 45 proc. badanych. Potwierdzają oni także, że udostępnienia i polubienia pod ich zdjęciami sprawiają, że czują się szczęśliwsi i bardziej dowartościowani”. No i teraz: kto nigdy z napięciem nie wpatrywał się w przyrost lajków pod zdjęciem, niech pierwszy rzuci kamieniem…

3.  Nawiązując do „napięcia”, które pojawiło się w poprzednim zdaniu: z przeprowadzonych za oceanem badań Pew Foundation wynika, że osoby korzystające z mediów społecznościowych są bardziej narażone na stres niż ludzie, którzy radzą sobie w życiu bez profilu na Facebooku. Różnica nie jest diametralna, ale interesująca: 57 proc. osób aktywnych  społecznościowo przyznaje, że zdarza im się odczuwać stres. Wśród osób niezainteresowanych social media współczynnik ten wynosi 48 proc.  Do życia „zupełnie pozbawionego stresu” przyznaje się 17 proc. społecznościowych aktywistów i 28 proc. osób „offline”.  Tłumaczyć to można presją związaną z koniecznością (?) tworzenia idealnego wizerunku w mediach społecznościowych oraz frustracją wynikającą z oglądania cudzych wspaniałych losów i porównywania ich z własnymi, rzeczywistymi. Poza mniej lub bardziej wydumaną presją wizerunkową, pewnym uzasadnieniem wyników jest też ciągły kontakt z najświeższymi doniesieniami kultury, sztuki i polityki, które również generują presję, tym razem związaną z potrzebą „bycia na czasie” i frustrację wynikającą z nienadążania za światem. Czy te kilka procent różnicy przekonało kogoś, że warto się „wylogować do życia”? Nie? to jedziemy dalej.

4. Facebook przekonuje prasowych gigantów, że warto współpracować. Pomysł jest ciekawy: nie chodzi o postowanie newsów na profilach mediów tylko na tworzenie swoistej gazetki facebookowej. FB stało by się rodzajem mediów, skazanym na olbrzymi zasięg. Szerokie grono odbiorców to łakomy kąsek dla wydawców, jednak cena jest wysoka: reguły w tej grze ustala FB i nie są to reguły łatwe. Treści stają się niemal własnością portalu, a wiadomo, że w tych sprawach FB z trudem idzie na ustępstwa. Scenariusz ten – jeśli się ziści – będzie miał dodatkowy aspekt etyczny: FB zyska niezwykłą ścieżkę lokowania reklam w swoim pozornie newsowym przekazanie. Nie banery, nie reklamy, nie posty sponsorowane, tylko lokowanie marek i produktów w pozornie profesjonalnym przekazie. A wydawało się, że oferta reklamowa FB jest ograniczona…

5. Na początku marca Facebook zapowiedział, a potem zrealizował nowe, lepsze liczenie fanów. Spore ofiary w ludziach: fanpage’e straciły po 3-4 proc. polubień. Pisząc „ofiary w ludziach” mam oczywiście na myśli nie stracone martwe dusze i inne fikcyjne profile, ale ból (zupełnie pozbawiony nadziei) social media nindżów.

Z danych firmy Quintly wynika, że strony mające ponad 1 milion fanów straciły średnio ponad 4 proc. liczby polubień, a fanpage z mniej niż 1 milionem fanów odnotowały średnio blisko 3-proc. spadek liczby „like’ów”.

No i jak tu korzystać z mediów społecznościowych i unikać stresu, ja się pytam?